niedziela, 30 marca 2014

Help me!

Matko. Teraz mogę dodawać posty co tydzień ponieważ muszę poprawić oceny. Jak skończę poprawiać je to znowu normalnie będzie pojawiał się jeden na dzień a w weekendy po dwa lub trzy. Przepraszam bardzo /Swe Et

piątek, 28 marca 2014

Sorry

People sorry but i don't have a vena. So today not write next part. More time sorry. Zacznijcie się uczyć angielskiego na tłumaczeniu tego / Swe Et <3

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 68

Uwaga! Rozdział zawiera sceny kryminalne dozwolone od lat 14. Wchodzisz na własne ryzyko!

- Co dzisiaj robiliście?
- To co zawsze. Biegaliśmy po studiu
- Przykro mi - powiedziałam udając płacz.
- Dobra ja nie ważny. Przynajmniej teraz. Co dzisiaj robiłaś?
- Zdaje się że uczyłam
- Wiem ale dokładniej?
- A co ty taki ciekawski?
- Chcę wiedzieć co tam u mojej przyszłej żony
- Ugh. Było fajne. Próbowali sobie ale im nie wychodziło. Podobały mi się lekcje a już jutro wcisnęli mi zastępstwo. I to tyle
- Fajny dzień
- Nieee
- Dlaczego?
- Bo dopiero wieczorem mogę ciebie zobaczyć
- Mi ciebie też brakuje
- Idę do kuchni, chcesz coś?
- Nie - odwróciłam się na pięcie i poszłam do wyznaczonego pokoju. Nastawiłam wodę na herbatę. Stanęłam przed oknem patrząc jak słońce jest w połowie drogi do zniknięcia za horyzontem. Spojrzałam na parapet. Stało na nim nasze zdjęcie. Wtedy było tyle smutku i żalu. Na szczęście się to skończyło. Ale nikt nie powiedział że smutki nie wrócą. Poczułam znajome perfumy które otuliły moją sylwetkę. Chłopak przytulił mnie od tyłu.
- Co ty tu robisz?
- Chciałem cię przeprosić
- Za co?
- Za tą akcję z Vik
- Czasu nie odwrócisz
- Niestety
- Coś jeszcze?
- Nie już nic
- To cię po przyjacielsku wyrzucę z domu
- A ja po przyjacielsku wyjdę sam
- Jak chcesz
- Cześć
- Pa - odwrócił się w swoją stronę i wyszedł. Chwilę potem do kuchni wparował Louis.
- Kto to był?
- Niall
- Co chciał?
- Przeprosić
- Serio?
- Tak a co? Nie pasuje ci?
- Cieszę się. Tylko...
- Tylko co?
- Tylko gdyby nie namieszał nie musiałby przepraszać
- A no
- Coś ci zrobił?
- Tak. Przytulił. Zazdrosny?
- Każdego dnia o każdej porze
- Miło to słyszeć - uśmiechnęłam się. Pogładziłam go po poliku na co ukazał szereg białych zębów. Radował mnie taki widok. Czajnik zaczął piszczeć więc się od niego odsunęłam i poszłam go wyłączyć. Zalałam kubek z woreczkiem herbaty. Kiedy maszyna wróciła na swoje miejsce a ja poszłam z naczyniem pełnym ciepłej cieczy do salonu. Usiadłam na kanapie i sięgnęłam po książkę. Czytałam i przysypiałam. Skończyło się tym że zasnęłam na kanapie.

                                                                          ***

Rano wstałam bez większych emocji. Poszłam do łazienki. Robiłam to co zwykle rano. Ubrałam się w to. Chwilę potem wyszłam do pracy.

                                                                           ***

Właśnie prowadzę pierwszą lekcję. W pewnej chwili przychodzi do mnie sms. " Broń masz w szufladzie biurka. Dosłyszałam się że szykują napad. Czekaj na pierwsze strzały. Każ uczniom uciekać przez okna. Zamknij drzwi i pomóż nam. Victoria ". Co do cholery?! Napad? Kilka minut po sms - ie rozległy się strzały. Uczniowie zaczęli panikować.
- Ej! Spokój! Wychodźcie oknami nie jest wysoko!
- A ty? - sięgnęłam po pistolet do biurka.
- O mnie się nie martwcie! Jak będzie trzeba każcie innym uczniom skakać z pięter na dole są trampoliny - wyszłam z klasy i zamknęłam drzwi na klucz zgodnie z instrukcją. Kierowałam się ostrożnie do reszty nauczycieli. Nie bałam się strzelać. Tato uczył mnie strzelać śrutami. Miałam to już wyćwiczone.

                                                                         ***

Oglądam właśnie wiadomości. " Dzisiaj w jednym z Londyńskich liceum rozpoczęła się strzelanina. Nauczyciele dowiedzieli się chwilę przed rozpoczęciem i ewakuowali uczniów.
- Jak się czujesz?
- Źle. Boję się o nauczycieli. O Sophie ona jest młoda a może tam zginąć. Oddaję jej honor bo jest bardzo odważną dziewczyna. Kazała nam uciekać i łapać innych a sama wyszła z bronią na śmierć. Dziękuję jej że uratowała nam życie
- To była wypowiedź jednej z uczennic " Mało się w kawie nie utopiłem. Sophie i strzelanina? Cholera trzeba zrobić z tym porządek! Zadzwoniłem po chłopaków a sam byłem już w drodze do zamieszania. Tak jak myślałem policja nie puściła nas głównym wejściem więc wpadliśmy tam tylnym.

                                                                           ***

Połowa nauczycieli już nie żyje. Stoję na przeciwko człowieka który może w każdej chwili mnie zabić. Mamy wyciągnięte do siebie bronie. Pistolet muszę trzymać w prawej ręce bo postrzelił mi lewą rękę. Krew się leje ale nie zwracam na to uwagi. Kolejny strzał oddałam ja ale oczywiście chybiłam. Następny był on. Postrzelił mnie. Przed odejściem oddałam kilka strzałów tak że krwawił nie miłosiernie. Spróbowałam się podnieść i pójść do wyjścia. Huki nie ustawały. Więc jeszcze ktoś prócz mnie żyje. Po kilku minutach wyszłam z budynku. Lekarze rzucili mi się na pomoc. W śród nich zauważyłam Harrego.
- Gdzie jest Louis?
- W środku
- Daj broń
- Ni...
- Daj - posłusznie dał mi pistolet. Wyrwałam się ludziom i wbiegłam z powrotem do budynku. Teraz nie miałam bólu. Teraz byłam zła. Zła za to że jeśli któryś z nich zrobi mu krzywdę zabiję sama. Stanęłam od tyłu gościa z którym nie mógł się uporać Lou. Na pewno on jest tym głównym.
- Rzuć broń! Albo jeśli chcesz oberwać spełnię to życzenie - nie zrobił tego czego chciałam tylko zaczął strzelać. Sam oberwał kilka razy. Leżał we krwi tak samo jak Louis. Pobiegłam do niego.
- Louis nie zasypiaj. Otwieraj oczy - przerwałam moją bluzkę i zrobiłam z niej opaskę uciskową. Złapał ostatkiem sił moją rękę. Podniosłam go i oparłam o siebie. Jakoś go wyciągnęłam. Miałam łzy w oczach.
- Ludzie pomocy on umiera! - lekarze byli od razu. Chłopcy mnie trzymali bo ból zaczął znowu przeszywać całą mnie. Przed oczami miałam mamę Louisa dziękującą mi.
- Jesteś odważna - cicho wyszeptał Zayn. Straciłam kontakt ze światem.

                                                                            ***

Obudziłam się w tym cholernym białym pomieszczeniu którego tak bardzo nienawidziłam. Obok mnie leżał Lou. Nic mu nie jest i żyje to najważniejsze. Spojrzałam w drugą stronę. Za szybą siedziała grupka uczniów którym powiedziałam żeby uciekali. Podniosłam się i spróbowałam wstać. Fajnie nie zdążyli mi ściągnąć tych spodni ale bluzkę to tak. Wyszłam za drzwi.
- Sophie
- Cześć młodzi - chociaż byłam obolała nie dałam bólowi za wygraną.
- Jak się czujesz?
- Normalnie. Nic takiego się nie stało
- Nic takiego się nie stało? Uratowałaś nam życie
- Ale to nie tylko ja
- No właśnie teraz jest problem
- Kto przeżył z innych nauczycieli?
- Połowa. Dobrze się mają. Nie wielkie okaleczenia
- To dobrze
- Ale pani dyrektor nie należy do tych osób
- I co teraz?
- Musimy mieć nowego dyrektora
- Kogo proponujecie?
- Ciebie
- Mnie? Nie za dużo papierkowej roboty. Kogoś innego wytypujcie
- To może profesor Duley?
- Czemu nie. Miły facet
- Tylko jeszcze inni muszą się zgodzić
- A jak uczniowie? Wszyscy są cali?
- Tak. Z tego co wiem wiwatują pod szpitalem
- Co?
- Tak
- Muszę to zobaczyć
- A wypuszczą cię?
- Tak. Przecież mówiłam nic mi nie jest - dyskretnie wymknęłam się z budynku. Przed nim stały dorosłe dzieciaki a zarazem przyjaciele. Wszyscy dosłownie byli chwilę potem przy mnie. Jedna z dziewczyn pokazała mi gazetę ze mną na nagłówku. " Była piosenkarka ratuje uczniów i swoich przyjaciół przed śmiercią " łzy zbierały się w oczach. Porozmawiałam z nimi i wróciłam do środka. Miałam nadzieję że nikt się nie połapał że mnie nie ma. Kiedy weszłam na salę Louis siedział na tym wstrętnym łóżku szpitalnym. Od razu do niego podeszłam.
- Jak się czujesz skarbie? - zapytałam z troską.
- Jak ja się czuję? Ja bym nie czuł gdybyś mnie nie uratowała
- O matko co w tym takiego wielkiego. Zwykła przysługa i tyle
- Czy ty sobie zdajesz sprawę ile zrobiłaś?
- Nie i nie mam zamiaru - złapał moją drugą rękę. Czyli tą bez rany i zaczął kreślić na niej kółka.
- Tyle dla mnie zrobiłaś
- Przestań bo zaraz się wkurzę i wyjdę
- Dobra kończę. Nawet teraz masz dużo humoru
- Nic mi nie jest to mam humor

środa, 26 marca 2014

Rozdział 67

Rano obudził mnie dźwięk telefonu.
- Kto do cholery o tej porze? - wzięłam telefon do ręki. Kliknęłam na zieloną słuchawkę.
- Halo? - powiedziałam zaspanym głosem.
- Przepraszam obudziłam panią?
- Nic się nie stało. O co chodzi?
- Pani Sophie Lynch?
- Proszę nie pani po prostu Sophie. Tak to ja
- Dzień dobry ja jestem Victoria Peterson. Jestem dyrektorką liceum
- A w jakiej sprawie pani dzwoni?
- Chciałabym zapytać czy by zaczęła pani uczyć w naszej szkole muzyki? - prawie zakrztusiłam się powietrzem.
- Co?
- Jeśli nie chce pan...Sophie to nie musisz
- Nie oczywiście że chcę
- Możemy się spotkać koło godziny 16.30 koło szkoły?
- Tak jasne. Dziękuję
- Nie ma za co
- Do widzenia
- Do widzenia - prawie rzuciłam telefonem o ścianę. Byłam w szoku. Ta praca spadła mi jak z nieba.
- Co jest? - zapytał Louis ledwo mrawy.
- Może dostanę pracę! - cieszyłam się jak małe dziecko. Chciałam piszczeć ze szczęścia.
- Idź spać. Przyśniło ci się
- Nie - złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Mocno mnie do siebie przycisnął tak żebym nie mogła mu się wyrwać.
- Bardzo się cieszę. A gdzie?
- W liceum
- Że gdzie? - oburzył się.
- Coś ci nie pasuje?
- Nie nic - dał mi buziaka w policzek i poszedł spać dalej.

                                                                              ***

Jest koło 16.00. Zaczęłam się zbierać. Zrobiłam delikatny makijaż i zakręciłam lekko końcówki włosów. Ubrałam to. Podobał mi się ten strój.
- Lou ja wychodzę!
- Tylko wróć - przyszedł do holu i zamarł.
- Coś nie tak?
- Nic. Po prostu...ughh
- Miło mi to słyszeć - ciepło się do niego uśmiechnęłam. Obdarował mnie buziakiem w czoło i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Wyszłam z domu. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam pod wyznaczony cel. Pod dużym budynkiem stała nie wysoka szatynka o kobiecych rysach twarzy.
- Dzień dobry
- Dzień dobry
- Skąd pomysł o pracy tutaj?
- Wiem że nie masz doświadczenia pedagogicznego. Ale zapewne tylko ty dasz sobie z nimi radę a poza tym jesteś muzykiem a poszukujemy nauczyciela muzyki
- Aha. Mogę zobaczyć ten obiekt?
- Tak, chodźmy - Victoria oprowadzała mnie po każdym korytarzu. Ładnie tu jest. Przypadło mi do gustu. Po pół godziny skończyło się zwiedzanie.
- Płacimy za miesiąc 600 funtów
- Ile?
- Za mało? Mogę podnieść cenę
- Nie, nie trzeba jest dobrze
- To jak?
- Zgadzam się
- Proszę przyjść jutro na ósmą. Prześlę pani plan lekcji e - mailem
- Dziękuję jeszcze raz
- Nie ma za co
- To do jutra
- Do widzenia - pobiegłam do auta i zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. Z uśmiechem na twarzy odjechałam z pod mojego nowego budynku pracy.

                                                                        ***

- I jak?
- No wiesz. Rozmowa był długa i skomplikowana ale dostałam tą pracę! - podniósł mnie i zaczął okręcać wokół własnej osi. Cieszył się razem ze mną.
- Mam się do ciebie zwracać pani profesor?
- Nie bo mnie postarzasz
- To jak będą do ciebie mówili uczniowie?
- Sophie. Po prostu po imieniu - uśmiechnęłam się do niego.
- Pamiętaj jeśli któryś z tych gnojków zacznie się do ciebie dobierać to znajdę i zakatrupię
- Dobrze spokojnie. Idę spać bo jestem zmęczona
- No idź się wyśpij - poszłam do góry. Sprawdziłam swoją pocztę. Była wiadomość z planem lekcji. Warto próbować czegoś nowego.

                                                                           ***

Rano wstałam nabuzowana. Dzisiaj postanowiłam wyprostować włosy. Delikatny makijaż jak zwykle. Ubrałam się w to. Było za dwadzieścia ósma więc pozbierałam się i pojechałam. Kiedy weszłam do szkoły każdy uczeń pożerał mnie wzrokiem. Próbowali zagadać ale im nie wychodziło.
- Cześć maleńka - zagadał jeden z nie świadomych.
- Chyba jak za stara dla ciebie - szukałam sali w której zaczynam. Weszłam do klasy przed wszystkimi by sobie wszystko ogarnąć. Po dzwonku weszli oszołomieni uczniowie. Usiedli w ławkach i próbowali się wybudzić z jakby transu.
- Cześć wam. Jestem Sophie będę was uczyć muzyki
- Proszę pani.. - zaczęła jedna z dziewczyn
- Nie proszę pani tylko Sophie
- Dobrze tak więc Sophie czy ja ciebie kiedyś nie widziałam?
- Możliwe
- Powiedz swoje nazwisko
- Lynch, jestem Sophie Lynch
- Ta...
- Ta - posłałam im uśmiech
- Co ty tu robisz?
- Jak widać uczę. Dobra koniec rozmów na czym jesteście? - podobało mi się taka przygoda. Może mnie polubili albo może i nie. Na czwartej lekcji miałam drugą klasę. Do sali wparował jak gdyby nigdy nic Louis.
- Dzień dobry pani profesor przepraszam za spóźnienie
- Wyjdź
- Ale..
- Wyjdź - posłusznie wyszedł za drzwi.
- Zacznijcie czytać rozdział 39 ja zaraz do was wrócę - myślałam że go zabije na tym korytarzu.
- Wyszłaś i się nie pożegnałaś
- Ale wiesz że nie będziesz mógł mi tak wparowywać na lekcje?
- No wiem ale musisz się ze mną żegnać
- Dobra jak chcesz - sięgnęłam już za klamkę kiedy mnie zatrzymał.
- Ej!
- Co?
- Nie zapomniałaś o czymś? - przewróciłam oczami. Podeszłam do niego i wpiłam się w jego usta.
- Papa skarbie - uśmiechnęłam się i weszłam do klasy. Reszta dnia minęła mi dosyć miło. Jutro już mam zastępstwo z piątoklasistami ponieważ ta szkoła jest połączona z podstawówką.

                                                                                ***

- Jestem
- Nareszcie

Rozdział 66

- Odejdź - powiedziałam z uśmiechem próbując mu się wyrwać
- Sama sobie nagrabiłaś
- O matko! Odegrałam się tylko - rzuciłam przewracając oczami.
- To co z tego? Mnie nie wolno budzić
- Raz przeżyjesz
- Nie
- Dawaj. Wyjątek dla mnie - zrobiłam maślane oczka do niego.
- No może aaaaalbo jednak nie - moja twarz się zachmurzyła. Przycisnął mnie do ściany i zaczął torturować. Składał ciepłe pocałunki na każdej odkrytej części mojej talii, ramion i twarzy. Oblałam się purpurowym rumieńcem. Cały czas trzymał moje nadgarstki przy ścianie by uniemożliwić mi ruch. Robiło mi się coraz cieplej. Znalazł mój czuły punkt przy obojczykach i wpił się w niego zostawiając czerwony ślad. Z moich ust wydobył się cichy jęk na co chłopak zamruczał mi do ucha. Pod jego dotykiem moje ciało zostało sparaliżowane. Miałam lekko przymrużone oczy. Obserwowałam jego ruchy i czekałam na dobry moment na ucieczkę. Kiedy przylgnął swoimi wargami do moich puścił nadgarstki i delikatnie ujął moją twarz w swoje dłonie. Po chwili odsunął się i odszedł bez słowa. Nie wiem co robił ale ja i tak zeszłam na dół. Kilka minut potem wparował wkurzony.
- Ej! Ja jeszcze nie skończyłem
- To co w związku z tym? - spojrzałam na niego obojętnie bo wiedziałam że zaraz będzie wkurzony.
- To, to że jeszcze nie skończyłem
- Mówi się trudno - wzruszyłam ramionami. Usiadł koło mnie nie odzywając się. Kiedy już się od burmuszył posadził mnie na swoich kolanach tak abym patrzyła mu prosto w oczy.
- Co ci się stało? - zapytał smutnie.
- Nic - skłamałam.
- Przecież widzę że coś jest nie tak
- Bo chodzi o to że nie mam co robić. Muszę szybko znaleźć pracę
- A w czym jesteś dobra?
- Nie wiem. Mówili mi kiedyś żebym była tancerką ale raczej nie. Mogłabym też pracować u Dolores ale tam pewnie już nic nie ma - mocno się w niego wtuliłam.
- Mówiłaś coś o tańcu? - powiedział w moje włosy.
- Tak a co?
- No bo ja nigdy nie widziałem jak tańczysz
- I pewnie nigdy nie zobaczysz
- No dawaj
- Nie
- To ze mną - wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Włączył jakąś piosenkę.
- Jaki ty jesteś
- No wiem. Musisz mnie jeszcze nauczyć tańczyć
- Co?
- No tak. Ja nie potrafię - przewróciłam oczami i stawiłam go do pionu. Po 10 minutach znał te główne podstawy.
- Już trochę lepiej
- Tak. A umiesz hip - hop?
- Jeszcze się pytasz?
- Czyli umiesz
- A jak
- To mi pokarz
- Jak się przebiorę bo w tym mi będzie nie wygodnie - poszłam do góry i przebrałam się w to. Po chwili zeszłam na dół.
- Pasuje ci dres
- Nie odzywaj się - nie przepadam za dresem ale nie miałam wyboru.. Włączyłam " Dangerous " Michaela Jacksona. Lubiłam tą piosenkę. Bardzo mi się podobała. Szybko mi zeszło zatańczenie najprostszego układy do tej piosenki.
- Pięknie moja tancereczko - oblałam się rumieńcem. Ja jednak nie uważam że potrafię tańczyć. Złapał mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie.
- Spokojnie oddech łapię - zgięłam się w pół próbując się ogarnąć.
- Lepiej ci? - pokiwałam twierdząco głową. Wziął mnie na ręce.
- Puszczaj idioto! Puszczaj! - wydzierałam się ale on nie reagował. Postawił mnie w tym samym miejscu co wcześniej mnie złapał.
- To na czym skończyliśmy?
- ...... - nie chcę tego kontynuować bo wiem czym się skończy.
- No nie bądź taka
- Nie - rzuciłam oschle.
- Dlaczego?
- Bo nie
- No dawaj
- Nie
- Ale ty jesteś
- Ty też
- Ja?
- Ty
- Nie prawda
- Prawda
- Nie
- Tak
- Nie
- Tak - kłóciliśmy się tak póki ktoś nie poszedł na kompromis
- Dobra jestem
- No widzisz
- Ale..
- Nie ma ale
- Jest
- Nie
- Tak
- Nie - znowu się zaczęliśmy przekomarzać. Ten dzień się normalnie nie skończy.
- Jest ale
- Nie ma i koniec
- Jest
- ......
- Dobra
- No widzisz. Jak chcesz to potrafisz - cmoknęłam go w nos i poszłam do sypialni. Opadłam na łóżko jakbym nie spała kilka dni po mimo że jest dopiero po 21.00. Spojrzałam w okno. Świecił tam pięknie księżyc. Ten widok przysłonił mi Lou.
- Odsuń się
- Nie do póki
- To się wal - odwróciłam się w drugą stronę. Chamstwo w państwie. Dlaczego to zawsze ja muszę odpuszczać a on raz nie może. Stanął przede mną a ja znowu wykonałam ruch zwrotny.
- Nie bądź zła. Dobrze wiesz że lubię się droczyć
- Ale ja nie lubię
- Oj tam - zmonitorowałam go wzrokiem zabójcy. Odwróciłam wzrok od niego. Delikatnie podniósł mój podbródek tak że patrzyłam się na niego.
- Co?
- Nic kocham cię - lekko się do mnie uśmiechnął
- A ja cię nienawidzę bo mnie wkurzasz - odgryzłam się.
- Jeszcze zobaczymy - wpił się w moje usta. Moja ucieczka była na marne bo mnie przycisnął do siebie. Kiedy się odsunął chciałam go zabić.
- Co ja ci mówiłam o wkurzaniu mnie?
- Że nie warto
- No widzisz - pocałował mnie w czoło i wyszedł. Pomyślałam co będzie jeszcze z nami a potem poszłam spać.

wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 65

Mój kurs się już skończył. Dostałam wyróżnienie i bardzo się z tego cieszyłam.  Muszę sobie czegoś poszukać. Może wrócę do starej pracy do sklepu? Nie raczej nie. Nie wytrzymałabym tam. Inni kiedyś mi mówili żebym została tancerką ale nigdy nie wiedziałam co o tym myśleć to było trudne do uzgodnienia z moim ciałem. Z zamyślenia wyrwał mnie Louis.
- Sophie możemy porozmawiać?
- Jasne - podeszłam do niego a on pociągnął mnie za rękę i wyprowadził na dwór.
- Wiem że po tym uciekniesz ale chce mieć to już za sobą
- Dobra jak mi powiesz to się zastanowię
- Tak więc zacznijmy od tego jakim to ja jestem głupkiem za to co zrobiłem. Nie zasłużyłem na ciebie i nie powinnaś tu teraz ze mną być
- No dobra mów
- Chodzi o to że się założyłem z Niallem
- O co?
- O to że jako pierwszy będę z tobą
- Co? - po twarzy pociekły mi łzy.
- Wiem nie powinienem. Nie chciałem, rezygnowałem milion razy ale on mi groził że jak się nie zgodzę to ci coś zrobi a ja bym sobie tego nigdy nie wybaczył
- Jak...jak mogłeś?
- Uwierz mi nie chciałem. Od kąt się ze mną pierwszy raz pocałowałaś pod tą latarnią nie miałem takiego uczucia miłości od dawna. Zakochałem się na zabój w tobie.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - coraz mocniej zalewałam się łzami.
- Proszę. Zmusili mnie. Nie chciałem. Wiedziałem jak zareagujesz. Cofałem się ale już było za późno - nie wiem co mam teraz zrobić. Wybaczyć mu czy wyjść i nie wrócić. Ta druga opcja by mnie rozbiła. On jest moim nałogiem i nie umiem bez niego żyć.
- Lou posłuchaj...
- Tu nie ma co słuchać. Co mi powiesz? Że zostawiasz mnie na zawsze?
- Ale...
- Nie ma ale. Zachowałem się jak głupi szczeniak. Nie potraktowałem cię z miłością jako moją księżniczkę tylko jako nagrodę
- Czy dasz mi dojść do słowa?
- Mów jaki to ja jestem idiotą. Wolę to słuchać od ciebie bo masz prawo do tego
- Nie. Chcę ci powiedzieć że popełniłeś błąd, pomyliłeś się ale ja potrafię wybaczać. Nie mogę bez ciebie. Nie mogę cię tak zostawić
- Nie rozumiem
- Nie zostawię cię
- Dlaczego?
- No chyba że tego tak bardzo chcesz
- Nie, nie i nie
- No widzisz. Więcej mi tak nie rób
- Nigdy - podeszłam do niego.
- Kocham cię
- Ja ciebie też - delikatnie złączyłam nasze wargi w jedną całość.
- Idziemy? Zimno jest - brunet objął mnie ramieniem.
- Cieplej ci?
- Trochę - uśmiechnęłam się i weszliśmy do domu.
- Wychodzę i zaraz wracam
- Gdzie idziesz?
- Tajemnica
- No powiedz
- Zobaczysz później - udałam obrażoną. Cmoknął mnie w plik i wyszedł. Poszłam się wykąpać. Ciepłe kropelki osłaniały moje ciało. Poczułam się lepiej na duchu. Po 10 minutach wyszłam z łazienki. Przebrałam się w to. Zeszłam na dół i sięgnęłam po jakąś książkę. Zaciekawiła mnie ponieważ to powieść kryminalna. Po kilku stronach wparował Tommo. Wziął mnie za rękę i wyprowadził z domu.
- Mogę wiedzieć gdzie mnie ciągniesz?
- Niespodzianka
- Chociaż powiedz po co
- Nie
- Ale ty jesteś
- No wiem - szliśmy chyba z kilometr. Na szczęścia miałam założone trampki więc było mi wygodniej.
- Daleko jeszcze?
- Nie - po chwili chodu doszliśmy do nie wysokiego murku. Chłopak pomógł mi wejść a potem sam wszedł. Objął mnie w talii i przycisnął do siebie.
- Spójrz do góry - zgodnie z jego poleceniem zatrzymałam swoje oczy na niebie.
- Pięknie - widokiem moich westchnień były gwiazdy mrugające bardzo mocno. Położyłam głowę na jego ramieniu nadal patrząc się na krajobraz.
- Widzę że ci się tu podoba
- I to jeszcze jak. Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
- Bo chciałem odkupić swoje winy
- To się postarałeś
- No nie wiem
- To już wiesz - spojrzałam mu w oczy. Świeciły w blasku księżyca. Znowu się zakochałam w moim Lou. Objął mnie ramieniem bo chyba zauważył że się trzęsę z zimna. Po chwili patrzenia poszliśmy do domu.

                                                                          ***

- Kocham cię - zrobił do mnie maślane oczka. Pociągnął mnie tak że wylądowałam na nim.
- Co ty robisz? - rzuciłam prawie spadając z kanapy.
- Droczę się z tobą
- Nie lubię tego
- Wiem
- Jesteś wredny
- To też wiem
- Po co to robisz?
- Bo cię kocham
- A ja jestem obrażona
- Dawaj poprawię ci humor
- ...... - nie będę z nim gadała.
- Masz łaskotki? - pokiwałam przecząco głową. Odwróciłam od niego wzrok. Zaczął mnie łaskotać.
- Tomlinson przestań haha przestań haha
- Nie, bo lubię jak się śmiejesz
- Ale hahaha ja nie lubię hahhaha jak płaczesz hahahaha a zaraz hahaha może się to tak skończyć hahaha
- Nie przeszkadza mi to za bardzo - katował mnie tak parę minut. Kiedy ledwo wstałam dostałam czkawki.
- Tego ci już nie wybaczę - poszłam do kuchni się czegoś napić. Kiedy wróciłam mój uśmiech zagościł na twarzy. Mogłam się odegrać.
- Nie śpij! - stanął na równe nogi jak w wojsku.
- Co się stało?
- Nie nic - puściłam mu oczko.
- Jak śmiałaś mnie obudzić kobieto?
- Normalnie. Tak jak ty kiedyś nie pozwoliłeś mi spać - niebezpiecznie się do mnie zbliżył.
- Nigdy nie budzi się Tomlinsona. Przegrałaś życie
- Co ty mi zrobisz?
- Zniszczę - dodał z zadziornym uśmieszkiem.
- Boję się
- To się bój. Ale i tak będę miał pewność że więcej mnie nie obudzisz - szybko udało mu się mnie złapać. Po tych kilu rundkach po domu byłam zmęczona i chyba dostałam kolkę. Pozwoliłam mu na to.
- I co ty mi zrobisz? Zabijesz? Wywalisz z domu? - zapytałam szczerząc się.
- Zobaczysz

poniedziałek, 24 marca 2014

Jutro

Hejka. Wiecie na razie nie mam dobrej veny i wszystko mi się miesza z innym. Tak więc dopiero jutro pojawi się kolejny rozdział. Mam nadzieję że się nie pogniewacie. Przepraszam i zapraszam jutro / Swe Et

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 64

Rano wstałam wcześnie by zdążyć na zajęcia. Zrobiłam poranną toaletę i przebrałam się w to i zeszłam do kuchni. Zrobiłam sobie na szybko śniadanie. Wzięłam aparat do torebki i kiedy miałam wychodzić Louis się obudził.
- Gdzie idziesz?
- Na kurs
- I mnie zostawiasz?
- Nie długo wrócę nie martw się - dał mi buziaka na pożegnanie i zniknął w salonie. Szłam spokojnym spacerkiem. Nie miałam daleko więc byłam przed wszystkimi. Wyciągnęłam aparat i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Niektóre mi się bardzo podobały ale inne już nie bardzo.
- Hej Sophie
- Hej Fantasy
- Co robisz?
- Przeglądam moje wypociny. Co ty tak wcześnie? Przecież zawsze się spóźniasz
- Dzisiaj tak dla odmiany. Słyszałem co zrobiła Caroline. Nic ci nie jest?
- Nie jest ok. To jednak było trochę dziwne z jej strony
- Zrzucanie ludzi z mostu nie jest dziwne tylko podłe
- I pomyśleć że ona zrobiła to tylko dla sławy
- No. Pokaż te zdjęcia - podałam chłopakowi mój skarb. Śmiałam się z niego bo robił głupie miny. Po 10 minutach byli już wszyscy. Jake wpuścił nas do sali.
- Dzisiaj robimy zdjęcia sławnym gwiazdą
- Bardzo się cieszę - powiedziałam zrzędliwie. Za dużo mam sławy w moim życiu. Pojawiło się 14 różnych gwiazd. Trafiła mi się dobra znajomość.
- Cześć Logan
- Hej. Nie wiedziałem że robisz zdjęcia
- A ja nie wiedziałam komu będę robiła zdjęcia
- Macie powiedzieć stylistom jak mają ich przebrać i bierzecie się do roboty - pokierowaliśmy się w stronę jednej z przydzielonych garderób.
- Co tam u ciebie?
- Dobrze. Czasem jest gorzej ale tak to ok. A u ciebie?
- Długo by tu gadać. Połowa mojej rodziny nie żyje. Jakaś wariatka zwaliła mnie z mostu a miłość kwitnie
- Czyli to jest skrót wszystkich zdarzeń?
- Mniej więcej - po 20 minutach chłopak był gotowy.
- Stylowo
- I to jeszcze jak. Musisz mnie słuchać bo nie będzie tak miło jak zwykle - uśmiechnęłam się do niego.
- Dobrze będę grzeczny - w pewnym momencie zaczął wibrować mi telefon.
- Halo?
- Hej
- Cześć skarbie. Co chcesz?
- Chciałem się zapytać co robisz
- Zdjęcia na kursie a co?
- Nic bo widziałem cię z Loganem - odwróciłam się za siebie. Stał tam wielce oburzony.
- Bo robimy zdjęcia sławą dlatego
- Ale ja jestem zazdrosny pamiętaj
- Pamiętam jak zwykle. Jak wrócę do domu na stole ma coś stać
- Postaram się
- No to pa
- Cześć - przewróciłam oczami i włożyłam telefon do kieszeni.
- Nad opiekuńczy
- Nie dziwię mu się
- Co masz na myśli?
- Że każdy byłby nad opiekuńczy dla takiej osoby jak ty
- Ale jakiej?
- Ładnej i zabawnej
- Ładnej i zabawnej. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Sama prawda - weszliśmy do przydzielonego studia.
- Dobra oprzyj się o ten styropianowy mur nogą i nie patrz się na mnie tylko w ziemię. Masz sprawiać wrażenie bad boya. No właśnie i tak ma być - kolejne zdjęcia wychodziły coraz lepiej. Po 30 minutach był koniec.
- Fajnie było
- No wiem. Dobra idziemy bo nie będzie ciekawie jak nie zdążę - wszyscy siedzieli ze swoimi " modelami " w sali. Dzisiaj szłam na pierwszy ogień. Nie wszystkie zdjęcia były ładne ale większość była przyzwoita.
- Dziękujemy. Następny jest Fantasy - chłopakowi postawili trudne wyzwanie bo dali mu rozkapryszoną gwiazdkę. Lubię ją za muzykę tylko tak jak się teraz zmieniła jest nie do pomyślenia. Talent za talentem szedł po kolei. Piękne zdjęcia. Dali z siebie wszystko.
- Dziękuję - nadeszła chwila na ogłoszenia.
- Dzisiejsze pierwsze miejsce zajmuje... - do sali wparowała Caroline z wkurzeniem na twarzy.
- Zajmuje Daniel za piękne zdjęcia Adele - zaczęliśmy klaskać. Dzisiaj byłam trzecia ale i tak się z tego cieszyłam. Po skończeniu wszystkiego udałam się do domu. Wiedziałam że Schefild mnie śledzi.
- Czego chcesz?
- Zemsty na tobie - kolejna wariatka z nożem. Dziękuję ci drogi losie.
- Uspokój się. Ja powinnam się mścić na tobie że mnie z mostu zrzuciłaś
- Ale żyjesz a ja chcę to skończyć - niebezpiecznie się do mnie zbliżyła. Nie bałam się jej. Ten nóż jaki miała mógł jedynie mi ryskę zrobić.
- Myślisz że się ciebie boje - z łatwością zabrałam jej narzędzie. Zrobiła minę w stylu że co?
- Jak..to
- Jesteś pusta zrozum. Zacznij żyć swoim życiem a nie swojego taty. Bądź naturalna i wesoła a nie plastikowa i smętna. Będziesz miała chłopaka i masę przyjaciół
- Mam ich teraz
- Bo masz kasę. Pomyślałaś co by było jakbyś nie miała tych pieniędzy w tej chwili? Nie miałabyś nic - odwróciłam się na pięcie i poszłam w swoją stronę. Kiedy weszłam do domu od razu pobiegłam do kuchni bo mądry Tomlinson zostawił wszystko na gazie. Po otwierałam okna i powyłączałam działające urządzenia. Wyszłam na dwór bo myślałam że zaraz się uduszę. Brunet wesoło sobie siedział pod drzewem i nie wiem z czego się cieszył.
- Louis jeszcze trochę i byś spalił dom
- Co?
- Nie codziennie wchodzi się do domu i chroni go przed pożarem. Następnym razem nic nie gotuj bo puścisz wszystko z dymem
- Przepraszam? - przewróciłam oczami i podeszłam do niego.
- Co robisz?
- Myślę
- O czym?
- O tobie
- Dlaczego?
- Bo jestem cholernie zazdrosny że siedzisz głównie z facetami w jednej sali
- No i?
- Że jesteś piękna a ja widziałem jak oni się na ciebie patrzą
- Ale ty masz bujną wyobraźnię Lou
- Nie bardzo. Widzieć takie coś na własne oczy
- Straszne. Wiesz co?
- Co?
- Zapiszę cię na kurs gotowania dobrze?
- Nie
- Dlaczego?
- Bo nie lubię gotować
- To czemu chciałeś spalić dom?
- Bo chciałaś mieć coś na stole jak wrócisz - udawałam że umieram.
- Nie ja zaraz zginę nie ma dla mnie ratunku. Twoja głupota zabija
- Uratuje cię
- Nie dzięki - zaczęliśmy się śmiać.
- O co ci chodziło?
- Nie mogłeś czegoś zamówić?
- Nie pomyślałem
- Czy ty kiedykolwiek myślisz?
- Czasami
- Kocham cię
- A ja mam focha

sobota, 22 marca 2014

Ważne

W wekeendy będę dodawała po kilka rozdziałów. Więc proszę się szykować <3 Swe Et

Rozdział 63

- Spotkajmy się w parku
- Po co?
- Mam sprawę
- Nie przyjdę twoje sprawy twój problem
- Co ty masz do mnie?
- Chyba co ty masz do mnie
- Posłuchaj powiem ci to przez telefon. Albo z nim zerwiesz albo zniszczę mu karierę
- Nie zrobisz tego
- Mogę wszystko chcesz się założyć
- Dobra zrobię co chcesz
- No widzisz - rozłączyłam się. Nie chcę żeby tracił wszystko przeze mnie. Wybrałam do niego numer być może odbierze.
- Hej skarbie
- Proszę nie mów już tak do mnie. To koniec. Przemyślałam sobie wszystko i nie możemy być razem. Nie chcę tego. Nie kocham cię już. To co dzisiaj było to wielkie kłamstwo. Żegnaj
- Ale... - już nie słyszałam. Moje łzy ściekały coraz mocniej po polikach. Jak mogłam go okłamać? Nie chcę żeby cierpiał. Boli mnie to że z nim zerwałam. Byłam zmęczona płaczem więc położyłam się spać.

                                                                         ***

- Zadowolona jesteś?
- Teraz mam szansę - odpowiedziała gardząc mną.
- Dlaczego tego chcesz?
- Bo chcę mieć wspaniałego chłopaka takiego jak on
- Skąd wiesz że będziecie razem?
- Zapłacę mu
- Pieniędzmi nie da się wszystkiego kupić
- Wszystko się da. Bawi mnie twoje cierpienie
- Niby dlaczego?
- Ponieważ ty nigdy nie pojmiesz co to znaczy kochać taką gwiazdę
- Może ja nie zrozumiem. Ale to ty nie znacz pojęcia miłość. Jesteś tylko bogata i plastikowa nic więcej - odwróciłam się na pięcie i wyszłam z budynku. Jej słowa raniły mnie mocniej niż wszystko inne. Przez taką rozpuszczoną laleczkę straciłam swoją miłość. Przez to że ona chce być sławna.

                                                                            ***

Kolejne dni mijały mi bardzo źle. Wyprowadziłam się do taty. Nie jestem tą uśmiechniętą dziewczyną u boku swojego Louisa. Teraz nie zostało mi nic. Jestem już po dwóch tygodniach rozstania. Nic do tego czasu się nie zmieniło. Telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni.
- Halo?
- Sophie przyjeżdżaj na główny most
- Co się stało?
- Louis chce skoczyć
- Zaraz będę - wybiegłam z domu. Nie miałam auta więc biegłam najszybciej jak mogłam. Jeszcze zdążyłam. Przepychałam się przez ludzi. Bujał się na krawędzi tak ja kiedyś.
- Louis nie! - ledwo wykrzyczałam przez łzy.
- Co cię to obchodzi? Przecież mnie nie kochasz
- Kocham cię. Najbardziej na świecie cię kocham. To co ci wtedy mówiłam to kłamstwo. Caroline mnie do tego zmusiła - w trakcie tych słów weszłam na ten most i powoli lecz pewnie szłam do niego - Nie chciałam tego. Zrobiłam to ponieważ zagroziła że ci zniszczy karierę a ja nie jestem samolubna i nie mogłam ci tego zrobić. Wiem że kochasz to co robisz nie chciałam ci tego zrobić. Może i nie widujemy się często w trasach albo jak pracujesz ale to nie zmienia faktu że kochasz śpiewać. Przepraszam
- Nie możesz tak to on miał być moją miłością nie twoją - z tłumu wybiegła rozwścieczona Schefild. Podbiegła do mnie i zrzuciła mnie z mostu. Myślałam że już nie ma dla mnie ratunku ale podleciał helikopter którego ktoś wezwał. Zdążyłam się złapać drabinki. Maszyna podleciała nad most.
- Ze mną nie wygrasz!
- Kto to mówi? - zapytała zdezorientowana.
- Nie poznajesz mnie? - helikopter wynurzył się z pod metalowych belek a ja mogłam jej spojrzeć prosto w twarz.
- Jak to możliwe?
- Miłość jest zawsze możliwa. A wiesz co by było jakbyś ty spadła z tego mostu? Już byś nie żyła - na most przyjechała policja i zabrała ją. Sprytnie przeskoczyłam na metalową krawędź.
- Przepraszam że ci nie powiedziałam o co chodzi wcześniej. Wtedy zapewne byśmy tu nie stali
- Nie rób mi tak więcej. Bo zejdę na zawał
- Na pewno - wziął mnie za rękę i pomógł zejść. Wszyscy się już rozeszli. Mocno wtuliłam się w chłopaka.
- Proszę wybacz mi to wszystko. Ja nie chciałam - brunet ocierał moje gorzkie łzy.
- Nic ci nie zrobię ale mam pytanie
- Jakie?
- Czy zostaniesz moją narzeczoną po raz drugi?
- Jak najbardziej - rzuciłam mu się na szyję. Dziękowałam mu w duchu że mi wybaczył. Wziął mnie za rękę i poszliśmy w kierunku domu mojego taty. Miałam nadzieję że się nie pozabijają tam. Kiedy doszliśmy na miejsce nie pewnie zapukałam do drzwi. Otworzył ukochany i dawno nie widziany ojciec.
- Cześć tato - powiedziałam rozpromieniona.
- Cześć skarbie
- Tato to jest Louis, Louis to jest mój tato - panowie podali sobie ręce na powitanie. Mój tato jakoś nie był zachwycony.
- Przyszłam po rzeczy
- Jasne - poszłam do swojego starego pokoju obwieszonego jeszcze różnymi plakatami. Nie wielki uśmiech wkradł się na moją bladą jeszcze twarz. Po kilkunastu minutach zeszłam na dół.
- Już jestem - powiedziałam przerywając nawet ciepłą rozmowę.
- To co idziemy - skinęłam głową.
- Pa tato do zobaczenia
- Do widzenia
- Do widzenia - wyszliśmy z budynku i szliśmy trochę dłuższą drogą do domu.
- Myślałam że nie przeżyjesz tego spotkania
- Też tak myślałem - zaczęliśmy się śmiać.
- Dlaczego chciałeś skoczyć? Wiesz jakby mnie to załamało?
- Chciałem skoczyć bo powiedziałaś mi że mnie nie kochasz. Załamałem się. Nie wytrzymywałem z faktem że to koniec i chciałem skoczyć
- Aha
- Czyli wszystko to twoja wina
- Moja??? Wszystko wina tej łajzy
- Ale mogłaś mnie wtajemniczyć czy coś
- Ale ja głupia nie pomyślałam
- No widzisz sprawa się rozwiązała
- Nie do końca
- Co masz na myśli?
- Chodzi o Caroline. Nie wiem policja ją zabrała i tyle pewnie z tego. Ale jest problem że ona nadal może wszystko i możliwe że doprowadzi do rozpadu zespołu
- Zatrudnię cię jako ochroniarza danych prywatny
- Pasuje mi
- Będziesz sprawdzała plotki. Jak będzie coś nie tak to ratujesz nas z opresji
- Księżniczko spokojnie nikt nie doprowadzi cię do opresji - odwrócił się do mnie twarzą i spojrzał mi prosto w oczy.
- Jedyną księżniczką jaka tu jest to ty
- Tak, jasne. Żeby być księżniczką trzeba być ładną osobą
- Ale ty...
- Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Ja nie byłam, nie jestem i nie będę ładna. Nigdy nawet ci dam powody do tego. Po pierwsze krzywe nogi. Po drugie jestem gruba. Po trzecie na ryju same piegi nic więcej. Po czwarte mam nieziemsko skośne oczy. Po piąte jestem niskim trollem. Po szóste.... - nie zdążyłam się wypowiedzieć bo mnie pocałował.
- Tomlinson więcej mnie tak nie uciszaj jasne?
- Jak słońce - uśmiechnął się do mnie i dalej szliśmy do domu. Muszę przestać żyć przeszłością. Teraz chcę otworzyć nowy rozdział w książce zwanej życiem.

Rozdział 62

Chłopcy ruszyli w kolejną trasę po świecie. W tym czasie będą mieli ich bardzo dużo więc jestem skazana na siedzenie samotnie przez ten czas. Zapisałam się na kilku miesięczny kurs. Chciałam się jeszcze podszkolić z fotografii. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia na jakiś czas. Właśnie sięgałam do klamki by wyjść ale ktoś zadzwonił do drzwi.
- Dzień dobry - przywitałam się rozpromieniona. Przede mną stał wysoki mężczyzna tak około czterdziestki.
- Witaj
- O co chodzi?
- Czy tutaj mieszka nie jaka Sophie Lynch? - to było dziwne. Obcy facet przychodzi do mnie do domu i pyta się o mnie.
- Tak. To ja. A kim pan jest?
- Tom Lynch
- Tata? Przecież mama mówiła że nie żyjesz - rzuciłam mu się na szyję.
- Pomylili raporty i to nie byłem ja tylko inny mężczyzna o tych samych danych
- Tak bardzo tęskniłam
- Ja też tęskniłem. Może wiesz gdzie jest mama? Bo jak byłem w domu to nikogo nie było - to pytanie mnie załamało. Łzy powoli zaczęły napływać mi do oczu.
- Ona i Drake...
- Co jest?
- Oni nie żyją
- Co? Kiedy to się stało?
- Drake rzucił się z mostu bo myślał że nie żyjesz. A mama... A mama jak wróciłam z Polski wisiała razem z moim synkiem na sznurach
- To wszystko moja wina
- Tato nie obwiniaj się za to. Przecież wiesz że nic temu nie winisz. Stało się ale damy radę
- Mam nadzieję. Skarbie muszę już iść ale zobaczymy się w najbliższym czasie. Kocham cię
- Ja ciebie też. Papa
- Cześć - odwrócił się na pięcie i odszedł. Chwilę potem poczułam wibracje w telefonie. Otworzyłam sms i zobaczyłam zdjęcie. Zdjęcie Louisa z jakąś laską jak się... CAŁUJĄ?! Nie. to nie on. Wyszłam z budynku i pokierowałam się na kurs.

                                                                            ***

- Dzisiaj zajmiemy się robieniem zdjęć przyrodzie. Najładniejsze zdjęcia zostaną wynagrodzone - nie podobał mi się pomysł z tymi nagrodami ale ja tu nie uczę i to nie moje zasady. Wyszliśmy za budynek. Piękny park rozchodził się aż do lasu. Było dużo przestrzeni więc każdy sobie mógł coś znaleźć. Przeszłam połowę tego miejsca i znalazłam idealny punkt. Kilka zdjęć poszło za jednym zamachem. Po skończonej sesji wróciłam do reszty. Czekaliśmy jeszcze na parę osób, które najwyraźniej się zgubiły. Kiedy byliśmy już w sali zaczęły się nie wielkie kłótnie o to czyje zdjęcia są lepsze. Nie uczestniczyłam w nich bo uważałam że to jakby małe dzieci kłóciły się o cukierka. Niewielki pokaz się zaczął. Podobały mi się zdjęcia. Były bardzo pomysłowe. Nie wielkie zwierzęta, rośliny. Wątpiłam w moje zdolności.
- Teraz Sophie - nie chętnie podniosłam się i podeszłam do komputera. Wczepiłam wtyczkę i zaczęła się chwila, której się bałam. Uśmiechy innych mnie drażniły. Wszyscy uważali się za lepszych.
- Dziękujemy - wróciłam na swoje miejsce. Po kilku minutach nadszedł czas na wyniki.
- Jedziemy od najgorszego - wiedziałam że to ja będę tą najgorszą. Nie mam talentu do takiej roboty. Na tym wyższym kursie razem ze mną jest 15 osób. Nie dużo ale każdy z nich ma wielki talent. Jedna z nich nie przypadła mi do gustu. Tą osobą jest bogata córeczka tatusia Caroline Schefild. Sztuczne wszystko do tego kpi sobie ze wszystkich dookoła bo ma kasę i w ogóle.
- Najgorsza dzisiaj była Caroline - niewielki uśmiech wkradł się na moją twarz. Były dwa powody tego. Pierwszy że jednak nie jestem ostatnia a drugi że ona jest ostatnia. Ma talent ale nie potrafi go wykorzystać a to jest najgorsze. Jake mówił po kolei nazwiska. Byłam w szoku. Do tej pory nie było słychać mojego.
- I egzekfo pierwsze miejsce zajmują Sophie i Doris - podobało mi się to. Nie wysoka blondynka z którą się już zaprzyjaźniłam wyciągnęła mnie za rękę na środek.
- Wasze prace zostały docenione. Gratulacje. Waszą nagrodą jest sesja z nimi - za drzwi wyszła banda moich kochanych idiotów. To było trochę dziwne. Bo ci wszyscy kursanci nie wiedzieli kim jestem. Słyszałam że Caroline podkochuje się w moim Lou. Jej mina była bezcenna jak ich zobaczyła. Od razu podeszła do niego. Mi się chciało wtedy tak śmiać. Kiedy Jake wyszedł mówiąc byśmy się wszyscy " zapoznali " od razu zaczęły się flirty. Stałam w kącie i się śmiałam z niej. Nie mogłam po prostu. Mój śmiech przykuł uwagę wszystkich. Louis dopiero teraz mnie dostrzegł.
- Tęskniłam
- A ja może - wszyscy zrobili na nas oczy. Miny były w stylu WTF? Kim ona jest? Znowu zaczęłam się śmiać.
- Ludzie no nie patrzcie się na mnie bo dostaję głupawki - nie odzywali się tylko dalej stali jak słupy.
- Spokojnie - uciszył mnie dopiero jak mnie pocałował. Teraz szczęki tych wszystkich ludzi były na ziemi.
- Co cię podkusiło żeby tu przyjeżdżać? Przecież masz trasę
- Nie wiem. Poinformowali nas o tym nie dawno. A poza tym miałem nadzieję że cię zobaczę chociaż na chwilę
- Kocham cię - objął mnie ramieniem i wróciliśmy do reszty.
- Ty...ty jesteś...?
- Tak to ja - wiedziałam już że jestem ta znienawidzona najbardziej przez Schefild.
- Nie skojarzyłem - odezwał się Daniel.
- Nie przeszkadzało mi to. Nie lubię być rozpoznawana przez niego. Widzisz twoja wina że wiedzą kim jestem - zwróciłam się do Tommo.
- Nie narzekaj. Wolisz być nie znana i beze mnie czy znana ze mną?
- To drugie
- Dobra wszyscy się poznali?! - wybuchła Caroline.
- Spokojnie - próbował do niej uderzyć " Fantasy ". Miał taką ksywkę od lewego nazwiska. Podeszły do niej dziewczyny i zaczęły ta szeptać że wszystko było słychać.
- Zobaczysz jeszcze będziesz go miała
- Ja wszystko słyszę - odwróciły się z oczami.
- Co niby słyszałaś?
- Caroline posłuchaj. Możesz sobie myśleć co chcesz ale na sztuczne laski lecą tylko idioci - szyderczo się uśmiechnęłam i odeszłam za chłopcami. Myślałam że zacznie się odgrażać ale tak nie było. Wiedziała że ze mną nikt nie wygra. Chwyciłam narzeczonego za rękę i poszliśmy się przejść. Spacerowaliśmy po tym ładnym parku za studiem.
- Co robiłaś cały ten czas?
- Nudziłam się. Bez ciebie to inne życie
- To nie potrwa długo. Jeszcze tydzień i będę tylko twój
- No ja myślę. Na ile zostajecie?
- Do 18.00. Zaraz robisz nam zdjęcia z koleżanką mamy godzinę i jedziemy
- Dali wam czasu
- Musimy zdążyć na koncert co ja poradzę
- Nie no nic. Ale tęsknię za tobą. A teraz jeszcze ta cała Schefild zapewne będzie mnie chciała zniszczyć - lekko się uśmiechnęłam.
- Będzie dobrze. Jak będziesz mnie potrzebowała przez ten czas to tylko zawołaj a ja cię usłyszę  - stanęliśmy przed sobą patrząc sobie prosto w oczy.
- A co jeśli nie zdążę zawołać?
- To poczuje twój ból - po moim poliku spłynęła jedna łza. To co on mówi jest takie szczere i prawdziwe. Nie wiem czy to sen czy jednak nie ale wiem że na pewno na rozstaniu nie zakończy się. Po chwili wzrokowej ciszy rozległo się głośne nie wiem odchrząknięcie? Za drzewa wyszła ta łajza.
- Czego? - syknęłam oschle.
- Nie rozumiem co ty z nią robisz. Taka słaba, głupia, brzydka i nic nie potrafi. Nie wolisz kogoś takiego jak ja? - cały czas jej oczy były skupione na Louisie.
- Kogoś pustego, plastikowego i nie zbyt bystrego? Nie dziękuję - głupawy uśmieszek widniał na mojej trochę bladej twarzy.
- Widać że nie rozumiesz co to miłość. Bo ona nie opiera się na wyglądzie tylko na uczuciach a najwyraźniej ty ich nie masz - powiedziałam a chłopak splótł nasze palce i odeszliśmy spokojnym krokiem. Zostawiliśmy ją taką osłupiałą w tym miejscu. Myślała że nikt jej nie podskoczy. A tu jednak. Niech nasyła sobie tatusia ja się nie boję.

                                                                      ***

- Wracaj jak najszybciej
- Postaram się
- Już tęsknię - dał mi buziaka na pożegnanie i wyszedł. Znowu będę sama. Na szczęście to nie jest aż tak długo. Ale jednak to zamieni się dla mnie w wieczność. Mój telefon zaczął wibrować.
- Halo?

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 61

Powoli mi się pogarszało. Wybrałam się do lekarza.
- Dzień dobry
- Dzień dobry - powiedziałam skrzekliwie.
- Widzę że problemy ze strunami głosowymi - pokiwałam znacząco głową. Po 30 minutach skończył mnie badać.
- Nie mam najlepszych wieści
- Słucham
- Potrzebna będzie operacja i to jak najszybciej. Musi się pani zgodzić. Tylko jest małe ale
- Jaki - ledwo z siebie wydusiłam.
- Nie będzie mogła pani już śpiewać
- Że co?
- Zgadza się pani?
- Tak. Nie mam innego wyboru
- Proszę się stawić pojutrze o 10.30
- Do widzenia
- Do widzenia - prawie wybiegłam z tego pomieszczenia. Całą drogę do domu płakałam. Jak ja się ludziom wytłumaczę? Wpadłam do domu trzaskając drzwiami. Łzy ciekły po mojej twarzy ciurkiem.
- Skarbie co się stało?
- Nie będę mogła spełniać moich marzeń - wtuliłam się w niego. Moje łzy kapały mu na koszulkę.
- Co jest?
- Będę miała operację i po niej nie będę mogła już śpiewać nigdy
- Co?
- Tak. Ale co ja teraz zrobię?
- Musisz sprostać swojej drodze
- Łatwo ci mówić. Ty nie stracisz wszystkiego co najlepsze w twoim życiu
- Jak się postaram to nie stracę - spojrzałam w jego oczy pełne troski.
- Co ja mam zrobić?
- Myśleć nad przyszłością. Będzie dobrze zobaczysz

                                                                              ***

Jestem po operacji. Kiedy jestem wybudzona widzę jakiegoś chłopaka. Trzymał moją dłoń i kreślił na niej kółka.
- Jak się czujesz? - na dźwięk jego głosu wyrwałam swoją rękę i odwróciłam się w drugą stronę.
- Wiem że między nami było różnie ale to nie powód by zrywać - rzuciłam mu groźne spojrzenie i znowu leżałam w drugą stronę.

                                                                                    ***

- Dzień dobry gdzie leży Sophie Lynch?
- Rodzina?
- Jestem jej narzeczonym
- A to ciekawe
- O co chodzi?
- Bo przyszedł tu jakiś chłopak i mówił że jest jej chłopakiem
- Że co? Może mi pani powiedzieć jak on wyglądał?
- Mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu, blondyn, piwne oczy
- No nie. Przecież to jej brat - musiałem jej skłamać.
- Na prawdę? Musiałam źle usłyszeć. Sala 45
- Dziękuję - myślałem że rozwalę Dave' ovi ryj. Teraz nikt mnie nie powstrzyma. Wpadłem do wyznaczonego pomieszczenia.
- Co ty tu do cholery robisz?
- Przyszedłem do mojej dziewczyny
- To bardzo ciekawe - dziewczyna podniosła jakiś papier i pokazała go blondynowi. Na nim widniał napis " Idź sobie i nie wracaj! ". Chyba zauważyła jaki jestem wkurzony na tego gościa. Minął mnie ale nie wyszedł.
- Zobaczysz jeszcze będzie moja - syknął i dopiero wyszedł. Podszedłem do niej i usiadłem na krześle.
- Nic ci nie zrobił? - na wszystkie moje pytania musiała odpisywać. Bolało mnie że cierpi ale teraz nie mogłem niczego poradzić.
- Idę kochanie. Odpoczywaj. Jutro przyjdę. Obiecuje - " Papa kochanie <3 ". Miałem nadzieję że ten cały Dave nie wróci.

                                                                            ***

Jestem właśnie w domu ciesząc się że już mnie wypuścili. Muszę odbyć wywiad ogłaszający wszystko. Dave mnie już nie nachodził i bardzo mnie to cieszyło.
- Jak fajnie że jestem tu znowu
- Ja też się cieszę
- Brakowało mi ciebie
- Mi ciebie też
- Może się przejdziemy?
- Czemu nie - wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Musiałam się pilnować by nic nie uszkodzić.
- Co robiłeś przez ten czas jak mnie nie było?
- Myślałem. Nad tym co będzie w przyszłości
- I co wymyśliłeś?
- Że będziemy szczęśliwą rodziną do końca
- O jak słodko
- Ty zawsze uważasz że wszystko jest słodkie
- No wiem - odwrócił się do mnie.
- Co jest?
- Nic. Po prostu nie wiem jak wszystko wytłumaczę ludziom
- Spokojnie. Pomogę ci w tym wszystkim
- Serio?
- Serio. Nigdy bym cię w takiej chwili nie zostawił
- Kocham cię
- Ja ciebie mocniej - wpiłam się w jego usta. Przycisnął mnie mocniej do siebie. Dawno się nie czułam tak bezpieczna. Deszcz zaczął kropić.
- Musimy iść nie chcę trafić z powrotem do szpitala
- To szybko - objął mnie ramieniem i ruszyliśmy szybkim krokiem do domu. Przed budynkiem spotkało mnie najgorsze co mogło. Reporterzy i paparazzi. No dzięki ci losie.
- Sophie słyszeliśmy że już nie będziesz śpiewała. Czy to prawda?
- Proszę państwa proszę się odsunąć potrzebujemy prywatności - brunet robił za swego rodzaju ochroniarza. Ale z tymi słowami bardziej naparli. Ledwo udało nam się dostać do domu.
- Jak można być takim człowiekiem?
- Nie wiem
- Dzięki że mi pomogłeś
- Nie ma za co. Muszę cię chronić
- Tatuś się znalazł
- Też cię kocham

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 60

Załamałem się po tym wszystkim. Dzwoniła do mnie ale nie odebrałem. Boli mnie to. Tyle dla niej zrobiłem a ona tak mi się odwdzięcza. Usłyszałem pukanie do drzwi. Po chwili irytującego dźwięku otworzyłem je.
- Hej mam sprawę
- Co? - zapytałem jeszcze wkurzony
- Sophie do mnie dzwoniła
- No i?
- Mówiła że wywaliłeś ją z domu
- Miałem swoje powody
- To też słyszałem. W tej gazecie są plotki. Była w redakcji i mówili że tego nie cofną. Wybacz jej
- Cholera. Co ja zrobiłem? - zebrałem się i wybiegłem z domu. Wtedy mówiła mi prawdę. Próbowałem się do niej dodzwonić ale nie odbierała. Obdzwoniłem wszystkich i nigdzie jej nie było.                                             

                                                                   ***


Miałam nadzieję że Liam go jakoś przekona. Chodziłam przygnębiona po parku. W końcu zadecydowałam że pójdę do studia może znajdzie się jakaś robota.
- Hej Sophie
- Cześć – odpowiedziałam smutnie.
- Co się stało?
- Nic
- Na pewno?
- Tak. Jest jakaś praca?
- Kolejka jest do zdjęć
- Już idę – przez kilka godzin robiłam zdjęcia. Sprawiało mi to chociaż trochę szczęścia. Jedna osoba w pewnym momencie otworzyła szeroko oczy. Nie obchodziło mnie to. Nic mi teraz nie zepsuje humoru. Poczułam bardzo znajome mi perfumy. Część mnie cieszyła się ale druga myślała że przyniósł mi tylko torby. Objął mnie w pasie i przycisnął do siebie. Miałam nadzieję że wszystko będzie dobrze.
- Przepraszam że cię tak potraktowałem
- Miałeś prawo
- Jednak nie. Byłem zły bo myślałem że to wszystko prawda. Dopiero Liam mi uświadomił że to kłamstwo. Żałuję tego co zrobiłem
- Nic się nie stało
- Ale powiedz że to nic między nami nie zmieni
- Nigdy się nic między nami nie zmieni – dziewczyna już wyszła a ja odwróciłam się do chłopaka.
- Kochasz mnie?
- Zawszę cię będę kochała i nigdy nie przestanę. A ty mnie kochasz? – zetknęliśmy się czołami.
- Zawsze cię kocham moja księżniczko – czułam się szczęśliwa. Moje oczy się cieszyły jak nigdy. Pocałował mnie. Przyjemne ciepło ogarnęło moje ciało. Przerwała nam kolejna osoba.
- Idź do domu a jak wrócę to cię złapię i nie puszczę
- Jak chcesz - cmoknął mnie w polik i wyszedł. Z uśmiechem odwróciłam się do aparatu.

                                                                      ***

- Już jestem! - nie usłyszałam odpowiedzi. No fajnie. Nie ma go. Znowu. Co on sobie myśli? Mówiłam mu że wrócę. A on sobie poszedł. Próbowałam się do niego dodzwonić ale nie odbierał. Chwilę potem był trzask. Odwróciłam się w stronę drzwi.
- Co się....?
- Nic - wchodzi pobity i mówi że nic się nie stało
- No sam to się nie pobiłeś
- Uwierz mi. Nic się nie stało
- Jak chcesz. Ale jak będzie gorzej to nie licz na to że ci pomogę
- Kocham cię
- A ja do póki nie dasz się opatrzeć nienawidzę cię - uśmiechnął się i podszedł do mnie a ja się odsunęłam i poszłam po apteczkę. Kiedy wróciłam nerwowo się kręcił.
- Powiedz mi co jest bo będę zła
- Nie bo uciekniesz
- Przyrzekam ci że nie ucieknę
- Dobra

                                                                      ***

Bałem się jej tego powiedzieć. Jak mam to ująć? " Sophie słuchaj pobiłem się z twoim byłym bo się martwię ". To nie może tak być.
- To mów
- Byłem w parku i zauważyłem twojego byłego. Zaczęło się zwykłą rozmową. Ale potem już za bardzo przesadził - w jej oczach pojawiły się łzy rzuciła wszystkim i wybiegła z pokoju. Nie potrzebnie pojawiłem się w jej życiu. Tylko krzywdę jej robię.

                                                                     ***

Co sobie wtedy myślał? No dobra rozumiem Dave z tego co wiem przesadził. Ale żeby od razu się bić? Wzięłam nasze zdjęcie do rąk. Brakowało mi tego czułego Louisa. Zmienił się i to bardzo. Nie wiem czy mam go kochać czy się bać. Zmienił się dla mnie a ja tego nie chcę. Wolę tego Lou którego poznałam dwa lata temu. Przyszedł do mnie. Odwróciłam się plecami i próbowałam zatrzymać łzy.
- Ja...ja przepraszam
- ...... - nie chciałam z nim gadać. Momentalnie stał przede mną i ocierał moje łzy. Chciałam uciec ale nie mogłam. Moje ciało jest sparaliżowane pod wpływem jego dotyku. Jest taki ciepły i kochający po mimo tego że jest wkurzony i zły. Spojrzał mi prosto w oczy przepraszając i prosząc o wybaczenie. Jego oczy błyszczały pod księżycem.
- Masz ostatnią szansę - powiedziałam zapłakanym szeptem. Wzięłam go za rękę i sprowadziłam na dół. Moje oczy były przekrwawione od płaczu. Pozbierałam apteczkę z podłogi i położyłam ją na stole. Kiedy już go opatrzyłam na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nadal nie byłam w stanie z nim rozmawiać. Oparłam się o ścianę i zamknęłam swoje piwne oczy. Myślałam co będzie w przyszłości. Perfumy bruneta było czuć koło mnie co znaczyło że się zbliża. Silne ręce zatrzymały się na moich przedramieniach. Delikatnie spojrzałam na chłopaka. Nie był wesoły tylko smutny.
- Dlaczego jesteś smutny?
- Bo ty jesteś smutna - wtuliłam się w niego.

                                                                          ***

Od kilku dni boli mnie gardło. Staram się śpiewać ale mi trudno. Jestem w trakcie nagrywania piosenki " Magic . Jest ona o magii z przyszłości. Podoba mi się jej przekaz. Śpiewam ostatni wers refrenu, kiedy przestaję.
- Co jest? - próbuję coś powiedzieć ale nie mogę. Szukam jakiejś karteczki i długopisu. Na znalezionym papierze piszę " Nie mogę mówić! ". Spanikowani pobiegli do Simona. PO chwil ten wpadł jak oparzony.
- Co się stało? - przewróciłam oczami i pokazałam mu skrawek. Zaczął przeklinać pod nosem. Powiedział coś Gordonowi a ten wybiegł. Wyszłam i stałam koło Cowella kiedy wrócił z Louisem.
- Co jest? - zapytał zdezorientowany chłopak
- Zawieź ją do domu
- Dlaczego?
- Bo straciła głos
- Że co? - wziął mnie za rękę i wyprowadził.
- Serio? - pokiwałam głową. Zawiózł mnie i wrócił do studia. Nareszcie skończyłam czytać tą książkę. Nie znalazłam tam żadnej odpowiedzi. Po godzinie przyszedł sms " Jak się czujesz? " odpisałam że wszystko ok. Miło że się o mnie martwi i za to go kocham.

środa, 19 marca 2014

Rozdział 59

Kolejne dni mijały. Jestem w trakcie nagrywania kolejnej płyty. Teraz już nie widuję się z Louisem. Bardzo mi go brakuje. Od dwóch miesięcy nie jesteśmy czuli tylko zabiegani. Zbliżają się walentynki. Chcę się odwdzięczyć za kolejne urodziny. Właśnie idę do Simona zapytać o chociaż jeden dzień wolny.
- Cześć
- Hej - odpowiedział wesoło Cowell
- Mam sprawę
- Słucham
- Bo wiesz zbliżają się walentynki a ja chcę się odwdzięczyć Lou
- Poważna sprawa
- No wiem
- Zaraz zobaczę - mężczyzna wstał i podszedł do kalendarza wiszącego na ścianie.
- Pasuje ci jutro?
- Jasne. Dzięki że znalazł się czas
- To widzimy się pojutrze
- Do zobaczenia
- Cześć - wyszłam cała uszczęśliwiona. Poszłam do domu. Musiałam sobie przemyśleś co by chciał dostać. Zadzwoniłam do Perrie.
- Halo?
- Hej skarbie
- Co tam?
- Masz jutro czas?
- Tak a co?
- Muszę iść do sklepu
- O której się spotkamy?
- 10.30 w parku?
- Może być
- To do jutra
- Pa - włożyłam telefon do kieszeni. Po 10 minutach było słychać trzaskanie drzwiami. Zeszłam przestraszona myśląc że to włamywacz. Pomyliłam się. Był to Louis, który najwyraźniej jest wkurzony.
- Hej co się stało?
- Nic
- No przecież widzę że coś jest nie tak. Martwię się o ciebie
- No właśnie o to chodzi
- O to że się o ciebie martwię?
- Nie, nie o to
- A o co?
- Że ja się martwię o ciebie
- Dlaczego?
- Bo nie widujemy się wcale chociaż mieszkamy razem
- A dzisiaj?
- Wyjątkowo. Bo puścili nas wcześniej
- Przecież nic mi nie będzie
- Ale skąd ja mam to wiedzieć?
- Jak coś będzie nie tak to zadzwonię
- No nie wiem
- Będzie dobrze. Zobaczysz
- Mam nadzieję - podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Kocham cię i ty dobrze o tym wiesz. Nawet jakbyśmy się rok nie widzieli to moje uczucia się nie zmienią. Nigdy - delikatnie się do niego uśmiechnęłam. Jego oczy były szczęśliwe.
- Nie wierzę ci
- Sugerujesz że kłamię?
- Jak najbardziej - zmierzyłam go wzrokiem mordercy.
- Jaki ty jesteś
- Kochany?
- Wredny - odwróciłam się do niego plecami udając wielce obrażoną. Oplótł swoje ręce wokół mojej talii i przycisnął mnie do siebie.
- Kocham cię
- A ja jestem obrażona - uśmiechnął się w moje włosy. Odwrócił mnie do siebie i wpił w moje usta. Brakowało mi tego.
- Ej, ej spokojnie!
- Jak tu wlazłeś?
- Mam klucze
- Po co mu je dałeś?
- Nie wiem
- Haroldzie do widzenia
- Nie mogę popatrzeć? - spojrzałam na Louisa. Wiedziałam że się nie odczepi.
- No nie wiem. Możesz się popłakać
- Nie na pewno nie. Wy jesteście tacy słodcy
- Harry - odpowiedziałam z ironią.
- No co? Chwilę. Proszę!!
- Nie wiem
- No dawaj co ci szkodzi?
- Dobra chwilę - podeszłam z uśmiechem do Lou. Ten mierzył Stylesa wzrokiem.
- Pójdzie sobie jak rzucę w niego butem - powiedziałam do niego ledwo słyszalnie. Kiedy staliśmy już kilka centymetrów od siebie gwałtownie się odwróciłam a Harry ledwo dostał tym trampkiem. Pogoniłam go i dobrze.
- I nie wracaj! - zamknęłam drzwi i zgarnęłam buta.
- Czyli po twojemu tak się wygania nie potrzebnych ludzi?
- Jak najbardziej - zaczęliśmy się śmiać.

                                                                         ***
                                                              Kilka miesięcy później

- Jak mogłaś?
- Ale co?
- Jak mogłaś? - rzuciłem jej gazetę pod nogi. Podniosła ją i zrobiła na mnie wielkie oczy.
- Lou ale...
- Niema ale. Naprawdę nie wiem czy to wszystko przetrwa
- Nie rób mi tego. Ja cię kocham
- Tak? Na tym zdjęciu też mnie kochasz?
- Ale Louis posłuchaj to nie jest to co myślisz
- A co? Co mi teraz powiesz? Że to nie jest prawda? Że to przypadek albo z przymusu?
- Nie. To nie jest tak
- Wyjdź muszę to przemyśleć
- Ale..
- Wyjdź - byłem rozczarowany. Ja wyjeżdżam na kilka tygodni a ona co? I to jeszcze z byłym. Zapłakana opuściła budynek.

                                                                         ***

Osunęłam się z drugiej strony na drzwiach. Same kłamstwa na mnie mają. Co teraz będzie? Nie chcę go stracić. Kocham go i nie mogę bez niego żyć. Wzięłam się w garść i poszłam do redakcji tej gazety. Po godzinie dotarłam na miejsce.
- Tak słucham?
- Co to ma być?
- Ale o co chodzi Sophie?
- O te kłamstwa
- Ale ten artykuł o tobie?
- A jakżeby inaczej
- To dla większej czytalności
- Aha. A teraz zniszczyliście mi życie. A wiecie dlaczego? Bo Louis uważa że go zdradziłam z moim byłym a to wszystko przez was
- Uspokój się
- Nie będę spokojna dopóki tego nie wyjaśnicie każdemu kto to kupił
- Możemy zadzwonić do Louisa ale nie będziemy to innym tłumaczyć
- Nie dziękuję. Sama sobie poradzę - wyszłam z tam tond trzaskając drzwiami. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Lou. Nie odbierał więc zostawiłam mu wiadomość na sekretarce " Louis to są kłamstwa. Byłam u redakcji. Sami potwierdzili że to plotki. Odsłuchaj to. Kocham cię Sophie " Wsiadłam do samochodu i się rozpłakałam. Byłam w tej sytuacji bezsilna.

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 58

Dzisiaj jest pogrzeb rodziny Lou. Musiałam tam z nim być. Ubrałam się w marynarkę, koszulę na szerokich ramiączkach do tego koturny i jakieś dodatki a wszystko było czarne.Bałam się. Nie przepadam za pogrzebami a sama w ciągu kilku lat byłam już na paru. Pełno smutku a każdy człowiek chodzi przygnębiony. Ale nie ma się co dziwić. Przecież to pogrzeb. Pożegnanie zaczyna się za godzinę. Jesteśmy właśnie w drodze do Doncaster. Tam ma się wszystko odbyć. Cały czas trzymałam bruneta za rękę. Kiedy coś się działo ściskał ją mocniej. Nie wiem jaki to ból stracić wszystkich na raz. Jak byliśmy już w środku cmentarza puściły mu nerwy.  Płakał jak każdy tam. Ja próbowałam trzymać wszystko na wodzy ale mi nie wychodziło. Po tak krótkim czasie zdążyłam się mocno związać z tą rodziną. Będzie mi ich brakowało. Zostaliśmy sami we dwoje. Możemy być zdani tylko na siebie. Wszystko było takie uroczyste. Nikt na nic nie narzekał. Może chociaż to go trochę pocieszy ale wątpię. Nic nie cieszy po stracie bliskich. Szkoda mi ich. Wszyscy byli młodzi mieli przed sobą długą przyszłość a skończyło się głupotą pilota. Nie cieszy mnie że zginął ale jakby on to wszystko przeżył to było by jednak jakoś nie tak. Poszedłby do więzienia za spowodowanie śmiertelnego wypadku ale czasu nie da się odwrócić. Ile ja bym dała by tak zrobić. Chciałam ich zobaczyć jeszcze raz. Z nikim nie zdążyłam się pożegnać. Nie dano mi tej szansy. Ostatniej szansy. Po godzinie była nie wielka stypa. Były uśmiech ale to nie były uśmiechy prawdziwe tylko aż przesadnie sztuczne. Razem z Louisem cały czas byliśmy przy sobie. Poznałam jego dalszą rodzinę. Nawet byli mili ale nie wszyscy. Słuchać takiego czegoś od rodziny kochanej osoby nie jest za fajnie. Były w stylu : Po co ci ona? albo Przecież mówiłam ci o tej ładnej dziewczynie. Te obelgi były raczej kierowane od ciotek. Ci wujkowie jak mnie pożerali wzrokiem. Bałam się do nich podchodzić. Miło się z nimi rozmawiało. Czasem jakiś niezbyt bystry żartowniś się pojawiał ale jakichś śmiechów szczególnych nie było widać. Każdego to bolało. Czasami płakałam jak wspominali o mojej rodzinie. W pewnej chwili Louis mnie z tam tond wyciągnął. Nie wiedziałam dlaczego.
- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana.
- Nie mogę tam wytrzymać
- Ale czego?
- Tych uśmiechów i w ogóle
- Posłuchaj. Oni cierpią tak jak ty. To nie są szczere uśmiechy. Oni udają by chociaż trochę ocieplić atmosferę
- Ale to właśnie chodzi o to że ta strata boli a oni nawet ocieplając to wszystko sprawiają że wszystko mi się przypomina
- Zawsze tak będzie. Nigdy tego nie unikniesz. Nie pamiętasz jak było u mnie? Też próbowali. Przyjęłam to że po mimo straty bliskich im osób oni się z tym godzą. Nie denerwuj się. Przejdzie im
- Zobaczymy bo oni to są pierwsi do żartów - spojrzałam na niego krzywo. Z chwili na chwilę poprawiło mu się.
- Widzę że ci lepiej
- To źle widzisz - jeszcze tego brakowało będzie mnie nawet na stypie drażnił.
- Ale ty jesteś. Jestem obrażona na ciebie i to bardzo mocno pamiętaj
- No nie..
- Idź już potrzebują tam ciebie - trochę to dziwne że nawet teraz mu pasuje by mnie wkurzyć. Coś we mnie uderzyło emocjonalnie. Przed moimi oczami stanęły wszystkie katastrofy mojego życia. Nie wiem dlaczego tak się stało. Przecież to tyle czasu. Moje oczy zrobiły się mokre. Nie zalewałam się łzami tylko próbowałam je ukryć. Lou do mnie podszedł i mocno przytulił jakby wiedział co się stało.
- Skarbie nie płacz - mówił do mnie lekko ocierając słabe łzy z mojej twarzy.
- Nie rozumiem. Nagle do mnie wszystko wróciło
- Będzie dobrze - w jego oczach też było widać łzy. Weszliśmy z powrotem do środka.

                                                                         ***
                                                         Kilka miesięcy później

- Wujek nie igraj ze mną
- Dobrze Sophie - zaprosiliśmy do Londynu rodzinę Louisa żeby było jakoś ciekawiej. Od początku dnia się śmialiśmy.
- I co zabawnie z wujkami co?
- A jak - Louis wciągnął mnie do domu.
- Co skarbie?
- A nic
- To co mnie porywasz?
- Tak o sobie
- To fajnie i w ogóle. Ale albo mi mówisz albo ja wracam
- No dobra
- To słucham
- Więc chciałem chociaż z pięć minut pobyć z tobą
- No i tylko po to mnie zabrałeś do domu?
- A co nie podoba się? - udał obrażonego/
- Pewnie że się podoba - ciepło się do niego uśmiechnęłam. Zbliżyliśmy się do siebie. Te kilka tygodni pokazało że bez siebie nie możemy wytrzymać. Ja chodziłam do pracy i on też wcale nie mieliśmy dla siebie czasu. Teraz jak mamy chociaż trochę wolnego czasu spędzamy go ze sobą. Czasami wpadam do szefowej. Biznes się kręci bardzo dobrze. Chyba cały Londyn do niej przychodzi. Cieszę się że chociaż w niewielkim stopniu jej pomogłam. Spojrzał mi prosto w oczy. Przyjemne ciepło pojawiło się we mnie jak zazwyczaj naszej bliskości. Kocham to uczucie. Powoli odległość między nami się zmniejszała. Niestety cały ogródek było widać z okna a ciekawscy zaraz przy nim byli. Pocałował mnie jak dawniej. Brakowało mi tego uczucia bezpieczeństwa i miłości. Chwilę potem był rozbłysk.
- Jak miło mieć zdjęcia na przyszłość
- Ej!
- Słodko razem wyglądacie - zapewne zrobiłam się cała czerwona.
- Sio! Ja tu prywatności potrzebuje
- No idziemy, idziemy tylko zaraz wróćcie
- Może - trochę porobiliśmy do siebie min ale poszli.
- To na czym stanęliśmy? - szeroko się uśmiechnął i znowu mnie pocałował. Przywarliśmy do ściany. Nie mieliśmy zamiaru się od siebie odklejać. Znowu było mi trudniej bo jak zwykle nie mogę być tego samego wzrostu co on tylko muszę być niższa. Podniósł mnie a ja sprytnie oplotłam nogi wokół jego sylwetki.
- Kocham cię - powiedziałam przez zęby. Jak ja kocham jak mnie dotyka. oddycha na mnie, przytula, patrzy wszystko w nim kocham. Pukanie do drzwi nam przerwało.
- Kto to? - niechętnie podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- O co chodzi?
- Chcielibyśmy porozmawiać z panem Tomlinsonem
- Nie ma w domu
- Tak?
- Tak
- No dobra Sophie co jest nie tak?
- Do widzenia ja mam tu gości do widzenia panom - patrzyli na mnie z żalem w oczach.
- Przyjdźcie jutro
- Ale pamiętaj że jutro się pojawimy znowu
- Jak was wpuszczę
- Wejdziemy oknem - zatrzasnęłam im drzwi przed nosem i poszłam z powrotem do Tommo.
- Kto to był?
- Liam i Zayn
- Że co? I czego nie wołałaś? - zerwał się jak oparzony. No fajnie. Poszłam do ogrodu.
- Co jest?
- Ta Louis jest
- Co zrobił?
- Domyśl się wujek
- Znajomi?
- Tsa. Ja mu mówię a ten zryw i już go nie ma. Dziękuję za współpracę
- Będzie dobrze
- No nie wiem

                                                                        ***

- Chcecie jakieś koce czy coś?
- Nie jest dobrze
- To ja zaraz wracam - do tej pory Louis nie raczył się pojawić. Wzięłam grubszy sweter i zeszłam na dół. Słychać było jak drzwi się zamykają. Szybszym krokiem ruszyłam do ogrodu. Nie chciałam z nim gadać. Ile go nie było? Koło 4 godzin. Usiadłam na huśtawce ( tej dużej nie tej dla dzieci ) i się delikatnie uśmiechnęłam.
- Wrócił?
- Łaskawie - wszedł jakby gdyby nigdy nic. Podszedł do mnie i chciał mnie objąć ramieniem ale się osunęłam. Przez cały czas aż poszli nie odzywałam się do niego, nie patrzyłam na niego itd. Kiedy zostaliśmy sami prawie wybuchł.
- Co się stało?
- Tak? Jeszcze się pytasz? Zostawiłeś mnie w tym progu i nie było cię długi czas
- No musieliśmy coś obgadać
- Przez cztery godziny?!
- To była ważna sprawa - obróciłam się na pięcie i poszłam do góry. Coś tam jeszcze krzyczał ale nie reagowałam. Powędrowałam do łazienki. Szybko się umyłam i przebrałam. Położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać książkę. Dalej szukałam odpowiedzi na moje problemy. Miałam nadzieję że ją znajdę. Po pół godziny wparował Lou. Patrzył się na mnie i myślał że nie widzę.
- Co chcesz? - zapytałam wkurzona.
- No proszę uwierz mi to było ważne
- Ale nie rozumiesz? Zostawiłeś mnie samą. Nawet nie zadzwoniłeś
- Przepraszam - odwróciłam się w drugą stronę. Jak można mnie wkurzać i przepraszać za jednym razem? Przecież to jest bezczelne. Podniósł mój podbródek tak że musiałam na niego spojrzeć.
- Przepraszam
- A co mi po tym?
- To że następnym razem zadzwonię i się szybciej wytłumaczę
- Skąd wiesz że będzie następny raz?
- Bo w to wierzę
- Dlaczego musisz mnie wkurzać w najmniej odpowiednim momencie co?
- Ja tak mam - spojrzałam na niego krzywo a on mnie pocałował i wyszedł. Przewróciłam oczami i jeszcze chwilę poczytałam moją lekturę. Po 20 minutach już spałam.

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 57

Było koło godziny 7.00 kiedy się obudziłam. Szybko zerwałam się z łóżka i poszłam na dół. Po 30 minutach byłam już gotowa do wyjścia. Właśnie kończyłam kawę kiedy do kuchni wparował Louis.
- Cześć
- Hej jak się czujesz?
- Nie za dobrze. Widzę że ty chociaż jesteś w świetnej formie
- Idę do pracy. Muszę jakoś wyglądać
- Jakbyś nie wyglądała i tak jesteś najpiękniejsza - zmierzyłam go wzrokiem mordercy i zaczęłam zmywać po sobie naczynia.
- Zaraz idę. Na cały dzień chyba
- Że co? I mam sam siedzieć?
- Tak. Jak będę miała przerwę to przyjdę
- Ale ty jesteś
- Też cię kocham - podeszłam do niego pocałowałam go w czoło i wyszłam. Uśmiech gościł na mojej twarzy. Cieszyłam się że mogę pomóc chociaż trochę. Doszłam na miejsce i spotkałam akurat tymczasową szefową.
- Dzień dobry
- Witaj. Nie spodziewałam się że przyjdziesz
- A jednak. I nie pozbędzie się mnie pani przez najbliższe dwa tygodnie
- Dziękuję ci jeszcze raz
- Tu nie ma za co dziękować. Powinnyśmy wejść bo już idą - z daleka było już słychać okrzyki mojej piosenki. Mogłam liczyć na to że mnie nie poznają bo byłam tak ubrana że nikt mnie nie pozna. Fanki weszły i od razu podbiegły do mnie.
- Kiedy będzie tu Sophie?
- Niedługo się pojawi. Zapraszam do kasy i proszę wybierajcie formaty zdjęć - biznes się kręcił. Robiłam właśnie zdjęcie niepełnosprawnej dziewczynce.
- Dziękuję. Mam pytanie
- Słucham?
- Jak pani robi te zdjęcia w okularach przeciwsłonecznych?
- Masz racje one nie są potrzebne - zdjęłam je a dziewczynka zaczęła popiskiwać.
- Ty jesteś...
- Posłuchaj. Niech reszta się nie dowie kim jestem dobrze? Chcę zobaczyć jak zareagują później
- Jasne
- To widzimy się później
- Do zobaczenia - wyjechała tak szczęśliwa. Godziny mijały szybko. Pod koniec pracy wszyscy fani byli już źli.
- Miała być Sophie! Gdzie ona jest? - wyszłam do nich z głupawym uśmieszkiem.
- Ale wy jesteście
- O co ci chodzi? - zdjęłam swoje okulary które jak widać wszystko maskowały.
- Przez cały dzień robię wam zdjęcia a wy nic. Nikt się nie spytał nawet jak mi się świetnie robi zdjęcia w okularach. Jedna dziewczynka tylko zadała to pytanie. Jeśli tu jest zapraszam ją do mnie - kiedy po raz kolejny ujrzałam tą wesołą buźkę szczęście malowało się na mojej twarzy.
- Słoneczko jak masz na imię?
- Sylvia
- Śliczne imię
- Mogę prosić o autograf?
- Jasne - pokazała mi bluzkę. Zrobiłam jeden duży napis. "Dla drogiej Sylvi od Sophie <3"
- Dziękuję
- Nie ma za co - kiedy odjechała reszta zaczęła krzyczeć.
- Dobra do kolejki każdy dostanie co chce! - zdjęcie, autograf i tak w kółko. Radowało mnie to że mam ich. Koło godziny 21.00 byłam już w domu. Moje rozczarowanie na twarzy widniało coraz mocniej.
- Sophie to nie tak - wybiegłam z domu Louisa. Ja pierdzielę. Co on sobie myśli? No fajnie ja mu współczuje a on takie coś. Dobiegłam do parku. Jedna z latarni oświetlała moją sylwetkę. Siedziałam na ziemi oparta o drzewo. Jak on mógł mi takie coś zrobić? Nie ma człowieka cały dzień w domu a na wieczór zna całą prawdę. Coraz bardziej zalewałam się łzami.
- Sophie co się stało?
- Jak myślisz?
- Louis?
- Tak. Znowu to samo. Mówienie że mnie kocha i kłamanie mi prosto w oczy za dobrze mu wychodzi.
- Przykro mi
- Ale co ja teraz zrobię? Kocham go rozumiesz? A on takie coś
- Sophie! - wstałam na proste nogi i podeszłam do niego.
- Co ty sobie myślisz?
- To nie tak jak myślisz
- A jak? Znowu to robisz. Wtedy ci wybaczyłam a potem to samo. Od kiedy to wszystko trwa?
- Ale...
- Nie ma ale. Mówisz mi albo ja znikam
- No dobra. To było jeszcze zanim cię poznałem. To była moja miłość jeszcze przed Eleanor. Kochałem ją. Ona myśli że do niej wrócę
- Nie wierzę ci. Nie potrafię
- Proszę. Ona nic dla mnie nie znaczy - złapał mnie za ręce ale ja się wyrwałam.
- Ale ja ci nie wierzę. Skąd mam wiedzieć że nie kłamiesz? To że ty mi to zadeklarujesz to nie znaczy że to się nie powtórzy. Ona sama musi mi to powiedzieć bo do ciebie moje zaufanie już prawie zanikło
- Dobrze zaprowadzę cię do niej - podążyłam za nim do budynku. W nim stała kobieta z dzieckiem na wózku inwalidzkim. Kiedy dziewczynka się odwróciła zamarłam.
- Sylvia? Co ty tu robisz?
- Nie wiem mama mnie tu przyprowadziła
- Aha.
- Ktoś mi powie o co chodzi? - zapytała zdezorientowana kobieta.
- Sophie chce od ciebie usłyszeć że nic nas nie łączy
- Tak to prawda
- No ale przecież widziałam..
- Tak. To było pod wpływem emocji. Dawno się nie widzieliśmy. Moje odruchy były nie opanowane
- Aha. Przepraszam za tą głupią akcję - w tej chwili zrobiło mi się trochę głupio.
- Nic się nie stało
- Zapomniałabym to jest moja córka Sylvia
- My się bardzo dobrze znamy - posłałam kobiecie lekki uśmiech.
- A skąd?
- Robiłam jej dzisiaj zdjęcia
- A to ty jesteś ta Sophie
- Tak to ja
- Dobrze my już pójdziemy. Nie chcemy wam przeszkadzać
- Mam nadzieję że się jeszcze zobaczymy
- Do zobaczenia - wyszły a ja prawie padłam na kolana prze brunetem.
- Wybacz mi proszę
- Spokojnie. Nic takiego się nie stało
- Stało. Wiesz co?
- Co?
- Przepraszam. Jak mogę ci to wynagrodzić?
- No nie musisz
- Muszę. Co chcesz ode mnie?
- No nic - podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Na pewno?
- Tak
- Jesteś pewien?
- Tak - przewróciłam oczami i się w niego wpiłam. Nie spodziewał się tego z mojej strony.
- Nadal jesteś pewny?
- No teraz to już nie
- No widzisz

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 56

Wzięłam aparat i zaczęłam przeglądać zdjęcia z dzisiaj. Podobały mi się. We dwoje byliśmy tacy szczęśliwi. Na zdjęciach było widać uśmiechy i pełne miłości osoby. Już ze 4 godziny Louis chodzi smutny i przygnębiony. Wolę jednak nie wiedzieć dlaczego. Nie chcę włazić w jego sprawy jak to zazwyczaj robią inne dziewczyny. Na szczęście ja nie jestem taka. Nie mogłam patrzeć jak on cierpi. Serce mi się kruszyło. Nie odzywał się do mnie od czasu tych głupich zabaw w ogródku. Weszłam na internet. Może on mi coś wytłumaczy. Moją stroną główną był onet.pl więc przejrzałam najnowsze wiadomości ze świata. Jakieś porwania, morderstwa i samolot. Weszłam w ten samolot bo było napisane że się gdzieś rozbił.
„ Dzisiaj około południa samolot angielskich linii lotniczych spadł z nieba. Powodem był brak paliwa. Jeden z pracowników tłumaczy ' Ten samolot nie był gotowy na start. Nie zdążyliśmy napełnić go do pełna. Mówiliśmy pilotowi ze jeszcze nie można wylatywać ale nas nie słuchał. Ruszył z niczego nie świadomymi pasażerami.' Spadł w okolicach Londynu. Właśnie tam był cel podróży. Zginęła cała załoga i wszyscy pasażerowie. Osób było mniej więcej 230. wśród tych osób znajduje się rodzina sławnego gwiazdora z zespołu One Direction. Z tego co ustalono nikogo nie dało się ocalić.” Boże to o to chodzi. Przykro mi z tego powodu. Taka śmierć. Nie zdążył się pożegnać. Po części go rozumiałam. Ale to i tak straszne. Ten ból. Czyli możemy liczyć tylko na siebie. Muszę go wspierać. Jeden pogrzeb za drugim. To jest nie do wytrzymania. Zeszłam do niego. Siedział na dworze. Nadal zalewał się łzami. Poczułam ukłucie. Jakbym się z nim jakoś porozumiała. Dziwne jest to uczucie. Podeszłam do niego i mocno przytuliłam.
- Już wiem co się stało – poczułam się tak jak niedawno. Ten ból i smutek jaki czułam po stracie rodzinny. Świadomość że został mi tylko on boli ale zarazem cieszy że jednak życie się ulitowało i zostawiło mi go. Weszłam z powrotem do środka. Nie potrzebne mu teraz inne osoby by sobie to przemyśleć. Sam musi się z tym pogodzić. Weszłam na facebooka. Była moja najlepsza przyjaciółka. Chciałam się jej wyżalić na moje parszywe życie ale nie mogłam. Kiedy byłyśmy młodsze stałyśmy w tej samej sytuacji i pomagałyśmy sobie nawzajem. Dzięki niej wyszłam na prostą ze wszystkim. Po chwili już jej nie było. Szkoda bo nieźle by się zapowiadało. Naszedł mnie pomysł. Znalazłam numer do fotografa który jest czynny do późnej godziny.
- Halo?
- Dzień dobry. Nazywam się Sophie Lynch
- Wiem kim jesteś. Słucham?
- Mogłabym wywołać u pani wywołać jeszcze dzisiaj parę zdjęć?
- Oczywiście o której się pojawisz?
- Niedługo
- Dobrze to czekam
- Do widzenia
- Do widzenia – szybko wyciągnęłam kartę z aparatu i poszłam na dół. Lou robił się coraz smutniejszy a ja chciałam go uszczęśliwić. Wyszłam po cichu z domu i skierowałam się pod dany adres. Po kilku minutach doszłam na miejsce.
- Dzień dobry
- Witaj gwiazdko. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Na tej karcie są zdjęcia jakby mogła mi je pani wszystkie wywołać
- A ile ich tu jest?
- Ok. 20
- Dobrze niedługo będą proszę wrócić za 20 minut
- Dziękuję do zobaczenia – wyszłam i poszłam do sklepu. Nakupowałam dużo ozdobnych ramek. Będą pasowały do zdjęć. Po upływie czasu wróciłam do studia fotograficznego.
- Proszę
- Ile się należy?
- To na koszt firmy. Dziękuję ci że tu przyszłaś. Będziemy je zamykali bo nikt tu nie przychodzi. Interes się nie kręci. Nie mam pracowników bo nie miałam im z czego płacić a pieniądze się już powoli kończą
- Proszę się nie martwić. Pomogę pani
- Naprawdę?
- Tak. Mi pani pomogła to ja się odwdzięczę
- Dziękuję. To dla mnie wiele znaczy
- Widzimy się jutro
- Do zobaczenia
- Do widzenia – wyszłam z niewielkiego budynku szczęśliwa. Jutro masa klientów się tam pojawi. Weszłam do domu. Brunet dalej stał na dworze. Poszłam do sypialni. Powkładałam zdjęcia do ramek i porozkładałam je w różnych częściach domu. Chciał mieć wspomnienia ze mną to będzie je miał. Kiedy już skończyłam weszłam na twittera.
„ Hej kochani. Właśnie byłam w boskim studiu fotograficznym. Normalnie musicie tam zajrzeć. Na pewno wam się tam spodoba. Znajduje się ono na ulicy Squarelli 12. Mam nadzieję że jutro się tam zobaczymy. Czekam na was. <3” Byłam zadowolona z tego że mogę pomóc tej kobiecie. Otwiera o ósmej więc pewnie pojawię się tam wcześniej. Pracę nad kolejnymi piosenkami zaczynam dopiero za dwa tygodnie więc mam wolne. Zeszłam na dół. Przegrzebałam lodówkę. Trzeba się wybrać do sklepu. Na szczęście jeszcze coś było. Kiedy już skończyłam jeść poszłam się wykąpać. Ciepłe stróżki wody oplotły moje ciało. Po 10 minutach suszyłam swoje włosy. Chyba się przejdę do fryzjera w najbliższym czasie żeby mi je podciął i mocno rozjaśnił końcówki. Będzie zabawnie. Na samą myśl o włosach trochę posmutniałam bo zawsze to moja mama się nimi bawiła. Ścinała je jak jej się podobało. Miała do tego rękę bo po skończonej pracy też mi się podobało. Namawiałam ją by poszukała pracy fryzjera ale zawsze się ze mnie śmiała i mówiła że to bez sensu. Znowu byłam na dole. Louis przyglądał się jednemu ze zdjęć. Usiadłam na schodach i go obserwowałam. Mały uśmiech wkradł się na jego twarz. Od razu pojawił się też na mojej. Miło się patrzy jak ktoś kogo kochasz uśmiech się z byle jakiego powodu. Jak mnie zauważył podszedł do mnie. W jego oczach było pełno różnych uczuć. Smutne i wesołe. Jakbym widziała swoje.
- Po co to?
- No chciałeś wspomnienia to masz
- Nie o to chodzi
- A o co?
- Po co ty mnie kochasz jak na to nie zasługuję. Tyle ci już krzywdy wyrządziłem ale ty wracasz
- Posłuchaj. Kocham cię. Nie mogłabym cię zostawić. To jest trudne do zrozumienia. Niektóre dziewczyny tak mają bo one kochają i potrafią wybaczyć wszystko. A ja cię kocham i ci wszystko wybaczam. Po to tu jestem. Więcej mi nie mów że na to nie zasługujesz bo mi z tym źle jak tak mówisz. Bo dla mnie to brzmi jakbym była nie wiem jakim człowiekiem który jest najlepszy i nie potrzebuje nikogo ani niczego przy sobie. A ja potrzebuje ciebie. Jesteś jak narkotyk. Uzależniający. A ja się od ciebie uzależniłam. Więc nigdy więcej tak nie mów ok?
- Tak ale to jest prawda. Ty jesteś inna od wszystkich. Po prostu najlepsza. Nikt c nie jest potrzebny. Wszystko potrafisz. Widziałaś jaki byłem przygnębiony a spojrzałem na nasze jedno zdjęcie i od razu mi lepiej. Ty masz taki czar. Możesz wszystko
- Nie mogę wszystkiego. Bez kochającej osoby nie mogę kochać. Bez najlepszych przyjaciół nie pojmuję przyjaźni – podeszłam do niego. Oczy miał jeszcze czerwone od płaczu.
- Ale..
- Nie ma ale. Nie płacz już więcej bo ja zacznę płakać i będzie źle. Wiem jak się teraz czujesz po tym wszystkim ale się ułoży. Sam mi to mówiłeś ale ja oczywiście się musiałam na ciebie powydzierać. Zostałeś mi ty i tylko ty a ja nie chcę ciebie stracić na zawsze jak innych. Zrozum potrzebuje twojej miłości i całego ciebie. Bez ciebie umieram bo świat mnie zabija. Jest tyle złego w moim życiu ale ty brniesz przez to wszystko ze mną. Jesteś jedyną osobą która potrafi mnie tak dobrze zrozumieć. A moim jedynym na razie odwdzięczeniem jest powiedzenie kocham cię bo wiem że ci to wystarcza
- Kochasz mnie?
- Najbardziej na świecie kocham cię – pocałowałam go. Znajome ciepło pojawiło się na moich policzkach. Dwa głupie słowa a potrafią uszczęśliwić każdego. Słowa i czyny są najważniejsze teraz. Wzięłam go za rękę i wyprowadziłam na dwór.
- Siedź tu i nie uciekaj – poszłam do góry po jakiś koc bo nadal siedzi w tych mokrych ciuchach. Poszłam do kuchni i zrobiłam gorącą czekoladę. Rzuciłam w niego materiałem.
- Masz bo mi się przeziębisz. Lub może byś się przebrał bo w tych mokrych ubraniach daleko nie pociągniesz
- Nie chce mi się
- Domyśliłam się – wróciłam do pomieszczenia po ciepłe kubki. Resztę dnia spędziliśmy na ciepłej rozmowie. Czasami chciało mi się płakać. To co opowiadał było takie wzruszające.
- Bo się poryczę przez ciebie
- Dlaczego?
- Bo mi takie smutasy opowiadasz
- Co? To moje wspomnienia
- No właśnie. Takie smutne i zarazem wesołe i fajne
- Dzięki. Zastanawiam się jakie ty masz wspomnienia
- Zimno się zrobiło – odwlekałam ten temat bo moje wspomnienia były okropne. Każdy kto je słyszał wpadał w śmiech i mnie obrażał. Może dla nich niektóre z tych co im mówiłam nie były najlepsze ale cieszę się że je miałam bo teraz już ich nie mogę dalej tworzyć z moimi rodzicami albo bratem.
- Choć tu do mnie – przycisnął mnie do siebie i okrył kocem. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- Co mówiłeś?
- Że ciekawy jestem twoich wspaniałych wspomnień
- Serio chcesz wiedzieć?
- No a co? Ja ci się wygadałem to ty też możesz
- Dobra ale się nie śmiej. Moje dzieciństwo było do bani. Śmiali się ze mnie bo miałam białe loczki na głowie i strasznie krzywe zęby. Potem było jeszcze gorzej. Miałam mnóstwo piegów na twarzy i miałam odcienie rudych włosów no i oczywiście zielone oczy. To ja same wskazówki mówią rasowy szkot.( Nie mam na celu obrażania kogoś. Bardzo lubię tych ludzi i to fajne że ich tu opisuje :D ) Potem był aparat na zębach też każdy się śmiał. Przebrnęłam przez to wszystko i jestem tutaj. Ale i tak uważam że jestem brzydka jak nikt
- Nie denerwuj mnie
- Ja? Przecież mówię ci samą prawdę
- Ty chyba lubisz słuchać jak ktoś ci mówi że jesteś ładna
- No może – zaczęliśmy się śmiać.
- Idziemy do domu? Bo zimno
- Tak – weszliśmy do ciepłego pomieszczenia. Trochę dziwny był ten dzień ale nie najgorszy.
- Co masz jutro w planach?
- Idę pomagać
- Och a gdzie?
- Do fotografa. Biznes się nie kręci a ja chcę pomóc
- Masz dobre serce
- Weź spadaj. Co wy z tym macie? Same pochwały słyszę
- No a co? Jesteś dobrym człowiekiem. Pomagasz innym a sama sobie nie potrafisz
- To jest trudniejsze niż sobie wyobrażasz
- Dobra rozumiem. Ale i tak kiedyś zostaniesz świętą
- Nie irytuj mnie
- Sama prawda – powiedział po czym poszedł do góry. Zmęczyłam się tym dniem. Poszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Niewielki uśmiech wszedł na moją twarz. Nawet nie wiem dlaczego. Louis przyszedł. Chwilę się pokręcił po pokoju, pocałował mnie w czoło i wyszedł. Ten dzień na pewno będę pamiętała do końca życia.