poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 44

Po 3 miesiącach od urodzenia Rikera uznaliśmy że potrzebny nam odpoczynek. Zostawiliśmy małego u mojej mamy a sami polecieliśmy do Miami. Bardzo mi się tam spodobało. Słońce rozświetlało każdy kąt miasta. Na szczęście wróciłam już do swojej figury.
- Czemu się tu wcześniej nie wybrałam.
- Nie wiem tego ale widzę że to miasto przypadło ci do gustu
- Tak. Nie to co w Londynie. Tylko mróz
- Trzeba się przyzwyczaić
- No tak
- Idziemy wieczorem na zachód słońca?
- Jasne, czemu nie - cały dzień kręciliśmy się po mieście. Dziwił mnie fakt że byliśmy bardziej opaleni od tych co tu mieszkają. Czas nam fajnie mijał. Ciągle się z czegoś śmialiśmy. Było kilka chwil że pozabijałabym te wszystkie pańcie. Chodziły i tylko oczu nie mogły oderwać. Już pewnie sobie myślały co taka idiotka robi z takim chłopakiem. Bardzo mnie to drażniło. Ale i tak widziałam u nich tą zazdrość. Dzień się kończył a my spacerowaliśmy brzegiem plaży trzymając się za ręce.
- Opowiedz mi o swojej rodzinie
- Jest bardzo duża. Ja staram się im pomagać kiedy tylko mogę by mieli najlepiej
- Widać że jesteś z nimi bardzo związany
- Bardzo ich kocham tylko żałuję że nie zawsze mogę dla nich zrobić wszystko
- Co by się nie stało dla nich na pewno jesteś dobrym synem, bratem i tym czym tam jeszcze jesteś - wybuchliśmy śmiechem.
- A ty mi opowiedz o Polsce
- Podli ludzie. Same pijaki. Dziury w drogach. Mnóstwo wypadków i bezwzględna władza
- Nie może być aż tak źle
- Dobra żartuje. Bardzo mi jej brakuje. To jest znacząca część mojego życia. Moi przyjaciele, rodzina, szkoła. Brakuje mi rozmawiania i wygłupiania się w szkole. Łażenia po sklepach z dziewczynami. Rodzinnego ciepła. Chciałabym żeby wszystko wróciło - po mojej twarzy spłynęło kilka łez. Chciałam żeby najlepsze wspomnienia wróciły. Samo dzwonienie mnie dobijało. Chciałam im się wypłakać do telefonu ale nie mogłam ich zamartwiać. Nie mam nawet czasu żeby pogadać przez internet. Gdyby nie ona wszystko było by inne. W tej chwili miałam ochotę zabić ją gołymi rękami za krzywdę jaką mi wyrządziła. Pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Hej co jest?
- Jest mi przykro za to że ich zostawiłam
- Przecież to nie twoja wina
- Moja. Gdybym nic nie powiedziała...
- To może byś już nie żyła. Nie mów że to twoja wina. Bałaś się że ona ci coś zrobi. Nie możesz siebie za to obwiniać
- Jakbym im nic nie powiedziała to bym siedziała w Polsce
- Pomyśl sobie ile teraz możesz. To i tak by nie zmieniło tej sytuacji. Nie wiem czy by jej nawet nie pogorszyło
- Ale...
- Tu niema ale. Koniec tematu
- Jak sobie chcesz
- Widziałem jak mordowałaś wzrokiem te dziewczyny - powiedział po czym się uśmiechnął
- Nie psuj tego
- Dobrze, dobrze. A zapomniałem ci powiedzieć że Zayn i Perrie przyjadą
- To fajnie
- Myślałem o spędzeniu wolnego czasu z tobą ale jeśli ci to pasuje to ok
Odwróciłam się do niego twarzą.
- Lou posłuchaj to nie tak że nie chcę spędzać z tobą czasu. Chodzi o to że jak ja coś robię to ty się nudzisz i na odwrót. Taka nuda jest nie możliwa. Będziesz mógł się rozerwać z Zaynem a ja się pokręcę gdzieś z Perrie. Ale obiecuję ci że spacery wieczorem są tylko nasze. Dobrze?
- Tylko o tym nie zapomnij
- Nie wierzysz we mnie? - zapytałam z oburzeniem.
- Spokojnie. Wierzę w ciebie
- No ja mam nadzieję
- Jak myślisz? Twoja mama poradzi sobie jak wyjedziemy na trzy miesiące?
- Tak. Ona kocha Rikera. Tylko że...
- Tylko że co?
- Nadal nie przepada za tobą
- Będzie inaczej. Zobaczysz
- No nie wiem. Moją mamę nie łatwo do siebie przekonać
- Będzie się musiała do mnie przyzwyczaić
- Raczej tak. Jak to jest że jak ktoś cię nie lubi to potem jest twoim najlepszym kumplem?
- Nie wiem. Ja tak po prostu mam
- Nie, nie tylko nie ona - skrzywiłam się. Brunet pokierował swój wzrok za moim. Vik szła na przeciwko nas z tym głupawym uśmieszkiem
- Co za miłe spotkanie - we dwoje nie byliśmy do przodu żeby się z nią witać.
- Czego chcesz? - syknęłam z niezadowoleniem.
- Nic od was nie chcę. Jestem na wakacjach
- Ciekawe dlaczego w tym samym czasie co my
- Czysty przypadek
- Nie sądzę
- Jeśli nie chcesz to nie musisz
- Dobra nie. Wiem że coś planujesz. Ale już wiedz że nie jestem twoim workiem treningowym jak kiedyś. Nie boję się ciebie i już nigdy nie będę
- O czym ty mówisz? - oczywiście musiała udawać bezmózga.
- Czyli już nie pamiętasz jak rzucałaś się na mnie z nożem?
- Chyba cię pochrzaniło. JA bym nigdy...
- Zamknij się bo widzę że idzie to już za daleko - w duchu dziękowałam Louisowi że to powiedział.
- Najlepiej będzie jak mi już więcej nie staniesz na drodze
- Dobrze, wiedz chociaż co mi twój kochaś powiedział że mnie kocha, że nigdy nie opuści i co jeszcze że to co jest między wami nigdy nie było miłością - poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Łzy zaczęły spływać strumieniami. Wiedziałam że kłamie ale i tak mnie to zabolało. Jej uśmiech był bardzo szyderczy. Moje dłonie zaciskały się w pięści. Chciałam jej przyłożyć w te idealnie białe ząbki. Powstrzymałam się i uciekłam z tam tond. Nie mogłam uwierzyć że posunie się do tego.
- Nie musisz dziękować! - to mnie dobiło. Mogę się założyć że pewnie podeszła do niego. Nie mogę z nią wytrzymać. Dobiegłam do dalekiego wyjścia z plaży. Usiadłam na schodach i schowałam twarz w dłonie. Mam dość Vik i jej bawienia się moimi nastrojami. Ona nigdy nie pojmie tego że to z jej winy rozpadła się nasza przyjaźń. Pewnie trzepocze swoimi oczkami do Lou. Powoli opadam z sił. Ta zdzira pożałuje że się urodziła.
- Co jest?
- Kurwa, kłamie mi prosto w oczy, a potem mówi o dziękowaniu
- Co ci powiedziała?
- Ż ty jej mówiłeś że ją kochasz, że nigdy nie opuścisz i że to między nami to nigdy nie była miłość
- Nie uwierzyłaś jej prawda?
- Pewnie że nie. Miałam po tym wszystkim jeszcze jej uwierzyć?
- Nie no co ty
- Mam do ciebie pytanie
- No mów
- Em... no czy jak ja uciekłam to czy ona do ciebie podeszła?
- Tak. Minąłem ją i poszedłem cię szukać
- Wiesz że nie musisz mnie szukać za każdym razem jak się popłaczę.
- Muszę. Nie chcę cię stracić
- Nadal nie wierzę żę to powiedziała. Ona chce mi zniszczyć życie i ja to dobrze wiem
- Choć, idziemy - szeroko się uśmiechnął i podał mi rękę. Pomógł mi wstać i ruszyliśmy do apartamentu, który pod moimi groźbami wynajął. Nie chciałam go obciążać kosztami ale się uparł. Gdy szliśmy czułam jak nogi się pode mną uginają. Myślałam że nawet ten beton będzie dobry do spania. Kiedy Louis to zauważył wziął mnie na ręce.
- Postaw mnie. To kawał drogi a ja jestem ciężka
- Spokojnie. Śpij - nic nie mogłam poradzić że jest uparty. Zasnęłam w jego ramionach.

1 komentarz:

  1. Oooo *_* Jaaki słodki konieec *_* Tylko nie za bardzo rozkminiam... Mama Lou nie lubi Soph? Czy mama Soph nie lubi Lou? :D A no i ogólnie to szkoda kurcze, że możesz tylko na 1h. No ale cóż.. ;d Pozdrawiam ;d A no i znasz moją propozycję ;d Jeśli nie to wejdź na fb ;3

    OdpowiedzUsuń