piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 21

Do godziny 12.00 byłam strasznie zestresowana. Nie odzywałam się do Lou przez ten czas.
Jest 11.30 musiałam iść się ogarnąć. Poszłam do góry i ubrałam jakieś ciuchy żeby przynajmniej w tym parku jakoś wyglądać. Zrobiłam ranną toaletę i znowu po chwili stałam na dole. Słońce wzbijało się coraz wyżej po niebie.
- Możemy iść już?
- Jasne
Ubraliśmy się i po chwili byliśmy już za drzwiami. Brunet próbował umilić mi czas ale to nie pomagało.  Splótł nasze palce w jedną całość i tak kierowaliśmy się do parku. Drake już tam czekał.
Ogarnął mnie strach. Musiałam się przemóc. Louis mnie zostawił musiałam to zrobić sama.
- Hej
- Cześć. Mów jaką masz wiadomość?
- No więc dzwoniła do mnie mama. I powiedziała co robią ale nie mogła mi powiedzieć gdzie są.
- To co tam robią?
- Są na wojnie. I była jeszcze gorsza wiadomość. Bo mama dzwoniła żeby... - w moich oczach pojawiły się łzy.
- Żeby co?
- Żeby mi powiedzieć że tato został śmiertelnie postrzelony dwa dni temu.
- ĆÓ? - w jego oczach było widać łzy.
- Tak. Sama nie chciałam w to wierzyć ale to prawda.
Wpadł mi w ramiona z płaczem.
- Przecież to nie możliwe jak to? Dlaczego?
- Też sobie zadawałam to pytanie. Wiem że cię to boli. Mnie też. Będzie dobrze a ja się o to postaram.
- Co ja mam teraz zrobić?
- Wrócić do domu. Najlepiej na nogach. Nie chcę żeby ci się coś stało.
- Dobrze. Kiedy się zobaczymy?
- Mama mówiła coś o jakimś liście. Czyli najprawdopodobniej wtedy kiedy przyjdzie list.
- Dobrze będę czekał.
- Trzymaj się. Pa
- Cześć.
Był rozkojarzony tak jak ja przez cały wczorajszy dzień. Widziałam jaki mu to sprawiło ból. Wróciłam do chłopaka który stał pod drzewem i patrzył się na mnie.
- I jak?
- Źle. Z chwili na chwilę było coraz gorzej. Chodźmy do domu.
Objął mnie ramieniem i odeszliśmy z parku. Po 10 minutach staliśmy przed domem w wielkim szoku. Stali przed nim wszyscy przyjaciele. Nie wiedzieliśmy nic o tym. Ani ja ani Louis.
- Co tu się dzieje?
- Czekaliśmy na was.
- Wiedzieliśmy jak tobie jest smutno.
- Więc przyjechaliśmy cię pocieszyć
- Dziękuję wam jesteście wspaniali.
- Otwierajcie ten dom bo zimno.
Gdy już wszyscy weszli zaczęły się rozmowy. Ja oczywiście miałam ważną sprawę do Perrie. Wyrwałam ją z tłumu z wielkim wysiłkiem.
- Choć na górę musimy porozmawiać.
Pociągnęłam ją za rękę do góry. Gdy już znalazłyśmy się w pokoju wytłumaczyłam jej o co chodzi.
- Miesiączka mi się spóźnia
- Chyba nie myślisz że..
- Nie wiem tego nie wiem
- Poczekaj zaraz wracam.
Wyszła i weszła w kilka sekund
- Masz - podała mi test ciążowy
- Ale..
- Mam dwa na wszelki wypadek
Ruszyłam się do łazienki. Gdy było już po wszystkim.
- Matko pozytywny - w tym momencie pojawił mi się uśmiech na twarzy.
Wyszłam spokojnie bez uśmiechu nie chciałam niczego dać po sobie poznać.
- I co?
- Patrz
Pokazałam jej to. Uśmiech pojawił się też na jej twarzy.
- Gratuluje słoneczko
- Teraz mam mu powiedzieć czy później?
- Teraz szybciej i będziesz miała to z głowy ale szykuj się że wszystkim wygada on albo ja.
- Dobra tam przeżyje.
Wyszłam z pokoju i krzyknęłam przez barierkę bo nie chciało mi się schodzić.
- Lou! Lou!
- Co?!
- Choć tu!
- A gdzie jesteś?!
- Na górze.
- Idę!
Po 5 minutach wspinania się tutaj doszedł i stał koło mnie.
- Co się stało?
- No więc musisz wiedzieć że po domu będzie chodził ktoś kto będzie mały. Dobra nie owijam będziemy mieli dziecko!
- Na prawdę?
- Tak
Pocałował mnie i przytulił. Cieszył się tak jak ja. Wróciłam do pokoju.
- Jak zareagował?
- Cieszył się
- Oni zawsze się cieszą
- Oni? Co ukrywasz?
- A nie nic.
- Jasne. Gadaj
- No bo ja z Zaynem też będziemy mieli dziecko.
- Fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz